Bardzo lubię spokojne słoneczne jesienne popołudnia, kiedy słońce pieści delikatnie swoimi promieniami moje ciało, muska mi policzki. Przyjemnie wtedy usiąść na progu domu albo na schodach i zapatrzyć się w dal, zatopić w myślach. Jesień zawsze skłania mnie do refleksji, sprawia, że się zwalniam tempo i cieszę się każdym dniem. Pod koniec lata nasłuchuję już jej kroków z niecierpliwością. Znaczy swoją drogę kolorami i zapachem lekko wilgotnej ziemi, grzybów oraz zmieniających barwy liści.
Od dawna jesień ma dla mnie zapach powideł śliwkowych, które smażyła moja mama i suszonych grzybów. Ma smak gruszek, kabaczka i dyni. Uwielbiam tak siedzieć sobie na dworze, otulać się chłodnawym powietrzem jesiennym, rozkoszując się promieniami słońca i smakiem tej pory roku. Czuję się w jakiś sposób z nią stopiona, być może dlatego że jestem dzieckiem tej pory roku.
Urodziłam się jesienią, kiedy liście przyciągają wzrok mnóstwem odcieni, wiatry przypominają o sobie, niebo płacze nad nami, a w lasach pełno grzybów. Gdy moja mama była w ciąży ze mną i z moją siostrą, jeździła z tatą na grzyby... praktycznie do samego porodu, więc ja las, zwłaszcza jesienny, jesiennie promienie słońca i zamiłowanie do grzybów mam chyba we krwi. Jednak nie o tym chciałam.