Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stres. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stres. Pokaż wszystkie posty

14 lipca 2015

Mus czekoladowy.

Ostatnio stres dał mi się trochę we znaki. Czasem mam też dość już tej mozolnej pracy, aby w końcu wszystko poukładało się tak jak powinno na wszystkich polach. I kiedy mi tak bokiem już wychodzi wszystko po kolei, wówczas uciekam do kuchni. 

Mięsa nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam. Jeść - jem. Lepsze to niż wegetariańskie dziwadła z soi, które cuchną tak, że do ust bym nie wzięła, a nafaszerowane taką ilością wody i wypełniaczy, że zupełnie nie zachęcają mnie do tego, abym się na to coś przerzuciła z mięsa. Nie zmienia to faktu, że codziennie spożywanie mięsa na obiad nie jest dla mnie. Dlatego kombinuję z warzywami. Z owocami również. I tym sposobem w mojej kuchni pojawiły się między innymi placki z dyni, placki z dyni i ziemniaków, placki z marchwi i selera, pieczony kalafior, sałatka z surowego kalafiora, zupy z warzyw i owoców, burgery warzywne oraz mnóstwo innych pyszności. Jeśli za mięsem nie przepadam, coś jeść jednak muszę. 

To co serwuję samej sobie na główny posiłek, dla moich bliskich służy bardziej za dodatki, bo dla mojego otoczenia obiad bez mięsa lub ryby, obiadem nie jest. 

Ostatnio jednak oszalałam na punkcie czegoś zupełnie innego. 





Niezaprzeczalnym faktem jest, że uwielbiam czekoladę pod każdą postacią. Postanowiłam zrobić sobie mus czekoladowy... z owoców. Jeśli ktoś z Was moi mili trochę siedzi w tych tematach warzywnych, wegetariańskich, wegańskich i innych takich, to powinien coś takiego znać. Przepisów jest ileś. Ja sobie próbuję, kombinuję, smakuję, modyfikuję i po wypróbowaniu różnych kombinacji przypadła mi do gustu jedna opcja.

A składa się ona z :

1 miękkie dojrzałe avocado

1 banan

1 płaska łyżka kakao

3 łyżki mleka roślinnego (Najczęściej wybieram sojowe, ale może być też ryżowe, migdałowe czy kokosowe. Tu w Holandii w każdym sklepie coś takiego mają. Z braku mleka roślinnego i zwykłe się będzie nadawać.)

3 łyżeczki miodu

Wrzucam wszystko do blendera i miksuję na gładką masę. Następnie przekładam do pucharków albo wykorzystuję jako składnik deserów, często jako masę do przełożenia ciasta i wkładam do lodówki. Najlepiej smakuje schłodzony. Można jeść go z czymś się tylko chce - z owocami, z orzechami, z bitą śmietaną, jako dodatek do naleśników albo sam.

Warzywa i owoce można wykorzystać na tysiąc sposobów. Wystarczy tylko otworzyć swoje kubki smakowe na nowe wyzwania. 

 

5 maja 2015

Lekarstwo na stres.

Siedzę sobie na kanapie z laptopem na kolanach. Za oknem wiatr wieje jak wściekły choć słonko cudnie grzeje. Dotarła dziś do mnie okrutna prawda o stanie własnego ducha i umysłu. Stres i depresja przez lata zrobiły takie spustoszenie, że aż strach o tym w ogóle pomyśleć. W ostatnim czasie nie było lepiej. Stres rozregulował mi organizm i przepięknie przyozdobił moje ciało. Nic tylko furorę robić w kostiumie kąpielowym na jakiejś plaży czy innym basenie. 
 
Zanim wróciło wszystko do jako takiej normy rzucała się jak pirania po pustym akwarium albo jakaś inna meduza, którą morze od niechcenia wyrzuciło na piasek. Chcąc jakoś zrelaksować swoją głowę, grzebałam w internecie i przypadkiem natknęłam się na całą masę tego, w co wierzą ludzie, a wierzyć potrafią we wszystko. Człowiekowi można każdą bzdurę wmówić. Oczywiście nie każdemu i nie wszystko. Jednakże wystarczy najpierw coś sobie tam wykombinować, a prędzej czy później znajdzie się osoba, która to coś łyknie jak pelikan rybkę. A najlepszym motorem do wymyślania głupot jest zazdrość i zawiść. Jeśli jeszcze doda się do tego całą tę kopalnię tematów o krzywdzie ludzkiej, to przestaje się mieć ochotę czegokolwiek i gdziekolwiek szukać. 
 
Bardzo emocjonalnie przeżywam wszelkie takie tematy. Kiedyś obejrzenie nawet głupiego horroru nie stanowiło dla mnie problemu. W tej chwili trzymam się od tego gatunku z daleka. Thrillerów nie toleruję. Brutalne sceny w filmach np. obcięcie głowy, sprawiają, że albo zamykam oczy, albo odwracam głowę. Dramaty też nie są dla mnie. Gdzieś mi ta moja granica wytrzymałości zaczęła uciekać. Film jest przecież tylko filmem. Fikcją. 
 
Mój siostrzeniec zaproponował mi obejrzenie wspólnie horroru. Rzecz jasna odmówiłam, więc młody zaczął mi go streszczać. Po dosłownie dwóch zdaniach miałam dość tej historii i dość całej rozmowy. 
 
Nie jestem żadnym ekspertem. Nie przeprowadzałam żadnych badań. Jednak z perspektywy własnej egzystencji widzę, że życie w ciągłym stresie robi po jakimś czasie ogromne spustoszenia. Łatwo się mówi - nie denerwuj się, nie stresuj się. Nnnnoooo. Na zewnątrz nie widać, to jest ok, prawda? 
 
I tu dochodzimy do punktu, w którym się okazuje, że stres, który nie znalazł ujścia, stres tłumiony, ukrywany, robi nam jeszcze lepiej. W końcu człowiek dochodzi do momentu, w którym nie jest w stanie obejrzeć zwykłego filmu, w którym ktoś kogoś porywa czy zabija, bo towarzyszy temu taki poziom stresu, że później zasnąć nie można. 
 
Stres jest trochę jak cichy zabójca. Nie jest jednak tak, że nie można sobie z nim poradzić. Poradzić sobie można, ale czy jest łatwo? 
 
Twardziel na zewnątrz, a w środku...? No właśnie. Kumulacja. A po jakimś czasie wygrana. Stres zdobywa pierwszą nagrodę. 
 
Wiecie jak reaguję na bardzo silny stres? 
 
Sięgam po papierosa. Ja. Osoba niepaląca, która wręcz nie znosi zapachu dymu tytoniowego. Gdy w mojej dłoni pojawia się to smrodliwe gówno oznacza to jedno - poziom stresu przekroczył znacznie dopuszczalny poziom, a ja jestem na skraju wytrzymałości.
 
I tak mi właśnie wyszedł stres na zdrowie, że ostatnio moim ulubionym gatunkiem filmowym są komedie. Lekkie, łatwe i przyjemne. Oczywiście najlepiej z bajkowym cudownym zakończeniem. Niektóre to okropna płycizna intelektualna, ale jak wspaniale się przy nich odreagowuje. I tak oto komedia stała się dla mnie lekarstwem na stres. A co najlepsze - skutecznym lekarstwem.