Od dwóch dni robię porządki z komputerami, z danymi, z dokumentami na zmianę z porządkowanie rzeczywistości wokół siebie. Wielka zagojona częściowo rana, znów się trochę rozbabrała, ale ja jestem silniejsza niż kiedyś i radzę sobie z wewnętrznym bólem. Miała być tematycznie zupełnie inna notka, ale jakoś tak nie mogę jej skończyć, może jutro się uda. Dziś będzie o czymś zupełnie innym.
Czasem lubię wsiąść w pociąg i pojechać sobie w jakimś znanym mniej lub bardziej kierunku. Nie pamiętam swojej pierwszej podróży tym środkiem lokomocji. Z opowiadań rodziców wiem, że miałam jakieś 2 latka. Pamiętam jednak swoją pierwszą nocną podróż pociągiem. Jechałam wtedy z rodzicami na drugi koniec Polski na chrzciny mojego siostrzeńca. Dla mnie, wówczas czterolatki, jazda pociągiem nocą była atrakcyjna.
Moja pierwsza samodzielna podróż pociągiem? Miałam jakieś 12 lat i wybrałam się w odwiedziny do siostry mojego ojca. Jaka ja byłam wówczas zestresowana. Bałam się, że przegapię stację, że nie zdążę wysiąść z pociągu, że nie dam rady drzwi otworzyć, itd. itd. Jednak jakoś wszytko ułożyło się dobrze, nawet pociąg nie złapał spóźnienia. I tak zaczęłam sobie podróżować pociągiem.
Mój najmłodszy siostrzeniec mówi o mnie "Adusia, która jeździ koleją", no i coś w tym jest, ponieważ pociąg to najczęściej używany przeze mnie środek lokomocji. Czasem jest w nim brudno i ohydnie, czasem zimno, czasem duszno i gorąco jak w saunie, a czasem jest nawet dość komfortowo. Czasem dojeżdża się na czas, ale jednak najczęściej się to nie udaje, a czasami wręcz udaje się dojechać z ekstremalnym wręcz spóźnieniem. Zawsze jednak miałam tyle szczęścia, że udawało mi się dojechać do celu, pomimo dróg okrężnych, nawałnic, burz, ukradzionych torów czy trakcji, pożaru w wagonie i innych atrakcji. Zdarzało mi się wsiadać i wysiadać przez okna, spać na metalowej półce pod bagaże... Może nigdy nie było tak ekstremalnie jak w 4 osoby z proporcem i wielkimi plecakami w maluchu (plus kierowca), ale bywało dość często, że jechało się w ścisku, jak sardynki w puszce, ale co z tego, skoro do celu.
Czasem potrzebuję tak wsiąść do pociągu, bez oglądania się za siebie i wyruszyć gdzieś, choćby w odwiedziny do znajomych i przyjaciół. Uwielbiam patrzeć przez okno na zmieniający się krajobraz i myślę, o tym co za mną i o tym co przede mną.
W pociągu czuję się znacznie bezpieczniej niż w samolocie, choć jedno i drugie to metalowa puszka, jak ja to mówię. Ziemię mam w zasięgu wzroku, są hamulce awaryjne, więc właściwie w każdej chwili mogę wysiąść bez obaw, że będę niewiadomo ile spadać z jakiejś okropnej wysokości. Nie lubię latać. Boję się. Jeśli muszę, polecę, ale zdecydowanie bardziej wolę pociąg, prom czy statek jakiś czy samochód.
Moje podróże pociągiem są różne. Czasem przemierzam koleją krótkie odcinki, czasem znajduję sobie jakąś ekstremalną trasę na około albo na skróty z mniejszą czy większą liczbą przesiadek, zaliczając po drodze różne punkty i spotykając się z mnóstwem ludzi.
Marzy mi się kolejowa podróż ekstremalna czyli udanie się koleją transsyberyjską z Moskwy do Ułan Bator (linia transsyberyjska i linia transmongolska). Tysiące kilometrów, pustkowie, pociąg... marzenie. Niedawno oglądałam z J. jakiś film dokumentalny o kolei transsyberyjskiej. Film w całości po angielsku, ale mi to zupełnie nie robi różnicy. W każdym razie wciągnęłam się i rozmarzyłam się totalnie. Oderwania się od rzeczywistości dopełniła lektura kilku relacji z takich podróży. Efekt? Dostałam radosnej głupawki, która w połączeniu z alkoholem dała interesujące rezultaty, ale o tym innym razem.
Chciałabym bardzo pojechać do Mongolii, pojeździć konno na stepie, spać w jurcie mongolskiej (ger). Mogłabym dojechać tam właśnie koleją, bo do stolicy, czyli Ułan Bator, prowadzi interesująca mnie nitka kolei. Mogłabym więc połączyć podróż koleją transsyberyjską z wyprawą do Mongolii. Może w przyszłym roku udałoby mi się zrealizować to pragnienie. Bardzo, ale to bardzo bym chciała.
Czasem lubię wsiąść w pociąg i pojechać sobie w jakimś znanym mniej lub bardziej kierunku. Nie pamiętam swojej pierwszej podróży tym środkiem lokomocji. Z opowiadań rodziców wiem, że miałam jakieś 2 latka. Pamiętam jednak swoją pierwszą nocną podróż pociągiem. Jechałam wtedy z rodzicami na drugi koniec Polski na chrzciny mojego siostrzeńca. Dla mnie, wówczas czterolatki, jazda pociągiem nocą była atrakcyjna.
Moja pierwsza samodzielna podróż pociągiem? Miałam jakieś 12 lat i wybrałam się w odwiedziny do siostry mojego ojca. Jaka ja byłam wówczas zestresowana. Bałam się, że przegapię stację, że nie zdążę wysiąść z pociągu, że nie dam rady drzwi otworzyć, itd. itd. Jednak jakoś wszytko ułożyło się dobrze, nawet pociąg nie złapał spóźnienia. I tak zaczęłam sobie podróżować pociągiem.
Mój najmłodszy siostrzeniec mówi o mnie "Adusia, która jeździ koleją", no i coś w tym jest, ponieważ pociąg to najczęściej używany przeze mnie środek lokomocji. Czasem jest w nim brudno i ohydnie, czasem zimno, czasem duszno i gorąco jak w saunie, a czasem jest nawet dość komfortowo. Czasem dojeżdża się na czas, ale jednak najczęściej się to nie udaje, a czasami wręcz udaje się dojechać z ekstremalnym wręcz spóźnieniem. Zawsze jednak miałam tyle szczęścia, że udawało mi się dojechać do celu, pomimo dróg okrężnych, nawałnic, burz, ukradzionych torów czy trakcji, pożaru w wagonie i innych atrakcji. Zdarzało mi się wsiadać i wysiadać przez okna, spać na metalowej półce pod bagaże... Może nigdy nie było tak ekstremalnie jak w 4 osoby z proporcem i wielkimi plecakami w maluchu (plus kierowca), ale bywało dość często, że jechało się w ścisku, jak sardynki w puszce, ale co z tego, skoro do celu.
Czasem potrzebuję tak wsiąść do pociągu, bez oglądania się za siebie i wyruszyć gdzieś, choćby w odwiedziny do znajomych i przyjaciół. Uwielbiam patrzeć przez okno na zmieniający się krajobraz i myślę, o tym co za mną i o tym co przede mną.
W pociągu czuję się znacznie bezpieczniej niż w samolocie, choć jedno i drugie to metalowa puszka, jak ja to mówię. Ziemię mam w zasięgu wzroku, są hamulce awaryjne, więc właściwie w każdej chwili mogę wysiąść bez obaw, że będę niewiadomo ile spadać z jakiejś okropnej wysokości. Nie lubię latać. Boję się. Jeśli muszę, polecę, ale zdecydowanie bardziej wolę pociąg, prom czy statek jakiś czy samochód.
Moje podróże pociągiem są różne. Czasem przemierzam koleją krótkie odcinki, czasem znajduję sobie jakąś ekstremalną trasę na około albo na skróty z mniejszą czy większą liczbą przesiadek, zaliczając po drodze różne punkty i spotykając się z mnóstwem ludzi.
Marzy mi się kolejowa podróż ekstremalna czyli udanie się koleją transsyberyjską z Moskwy do Ułan Bator (linia transsyberyjska i linia transmongolska). Tysiące kilometrów, pustkowie, pociąg... marzenie. Niedawno oglądałam z J. jakiś film dokumentalny o kolei transsyberyjskiej. Film w całości po angielsku, ale mi to zupełnie nie robi różnicy. W każdym razie wciągnęłam się i rozmarzyłam się totalnie. Oderwania się od rzeczywistości dopełniła lektura kilku relacji z takich podróży. Efekt? Dostałam radosnej głupawki, która w połączeniu z alkoholem dała interesujące rezultaty, ale o tym innym razem.
Chciałabym bardzo pojechać do Mongolii, pojeździć konno na stepie, spać w jurcie mongolskiej (ger). Mogłabym dojechać tam właśnie koleją, bo do stolicy, czyli Ułan Bator, prowadzi interesująca mnie nitka kolei. Mogłabym więc połączyć podróż koleją transsyberyjską z wyprawą do Mongolii. Może w przyszłym roku udałoby mi się zrealizować to pragnienie. Bardzo, ale to bardzo bym chciała.
Witaj Czekoladko :)
OdpowiedzUsuńPrzez 5 lat studiów najeździłem się pociągiem bardzo bardzo bardzo i było dokładnie tak jak piszesz. Cresem gorąco, że nie dało się wytrzymać. Pamiętam jednak też taką podróż, gdy przy kilkunastostopniowym mrozie okno w przedziale uparcie chciało być opuszczone. pamiętam podróż z gościem który wyszedł z więzienia… mrożącą krew w żyłach, ale po latach nawet zabawną. (może kiedyś opisze)
Moja pierwsza podróż to była Warszawa. Miałem wtedy lat… 7 bądź 8 . W każdym razie było to w okolicach 1 bądź 2 klasy podstawówki i pojechałem do Warszawy z mamą i dwiema ciotkami. Sama podróż koleją to było przeżycie, a potem jeszcze ruchome schody na Dworcu Centralnym… moje pierwsze w życiu ruchome schody i samo otwierające się drzwi do jakiegoś hotelu. Ale to była frajda ;)
No i najciekawsze podróż, również z Warszawy… nocnym pociągiem. Z ciekawym towarzyszem podróży. Ukraińcem. Cała noc na rozmowie i nauce języka polskiego. Napisze kiedyś o tym.
A i jeszcze coś… podróż transsyberyjską koleją kiedyś zrealizuje :)
Pozdrowienia z Blogowego Zakątku ;)
Też lubię jazdę pociągiem, a najbardziej ten miarowy stukot kół... W dzieciństwie jeździłam na wakacje do babci na wieś. Dworzec, na którym wysiadaliśmy był obsadzony jarzębinami i gdy kończyły się wakacje jarzębiny obwieszone były czerwonymi koralami. Nic tak nie kojarzy mi się z końcem lata jak te czerwone jarzębiny (Właśnie słyszę z oddali stukot kół pociągu - choć nie mieszkam blisko torów).
OdpowiedzUsuńJak siermiężna jest nasza kolej można najlepiej odczuć przesiadając sie z InterCiti do naszych regionalnych pociągów. Zgroza! Ale pomimo wszystko lubię kolej.
Cześć Andrzeju :)
OdpowiedzUsuńOpisz te podróże, z chęcią poczytam, zwłaszcza tę mrożącą krew w żyłach...
Ruchome schody to była frajda dla dziecka. Moje pierwsze były w Katowicach, chyba z pół godziny nimi jeździłam... rodzina miała dość ;)
Zrealizuj wyprawę koleją transsyberyjską, a później opisz wrażenia.
Pozdrawiam :)
Cześć Aniu :)
OdpowiedzUsuńFajne masz te wspomnienia, takie ładne i kolorowe :)
To prawda, że nasza kolej jest siermiężna, ale ja ją i tak lubię. Dobrze, że w ogóle jest.
Wiesz, koleje regionalne ostatnio miło mnie zaskoczyły, bo był większy komfort jazdy niż jakimś TLK, który jest pod IC, normalnie jak IC, tylko taniej i szybciej :) Zresztą, jeśli mam być szczera, wolę jechać regionalnym niż IC, bo co z tego, że teoretycznie komfort lepszy, skoro wcale dużo szybciej się nie jest, nawet często później, a cena jednak jest zbyt wygórowana jak na taką usługę.
Za dużo ostatnio się przemieszczam... ;)
A z mojego domu też słyszę jadące pociągi, między innymi w kierunku Warszawy.
witaj :)
OdpowiedzUsuńCałe wieki nie jeździłam koleją...tory porozbierali... ;) Moje skarby to już wcale, tylko widziały, ale sobie i im obiecałam, że zabiorę kiedyś...
Byłyśmy wczoraj na "Uczniu czarnoksiężnika" - fajny :)
dd ale mnie ucieszyłaś, nie masz pojęcia.
OdpowiedzUsuńWczoraj dość intensywnie o Tobie myślałam, zastanawiając się, co u Ciebie słychać i gdzie się podziewasz, a dziś patrzę i widzę komentarz od Ciebie :)))
jak tory porozbierali, to nie bardzo już sens ma tam poruszanie się koleją, chyba że nowe by położyli.
Torów kolejowych i pociągów nadal u nas całkiem sporo, więc sądzę, że bez problemu zrealizujesz obietnicę :)
Filmu nie widziałam, jakoś dawno zresztą byłam w kinie. Fajnie, że spędziłyście miło czas :)
Ściskam :)
:) miło, że jesteś :)
OdpowiedzUsuńW międzyczasie byłyśmy w Łebie... polecam, ale po sezonie...zbyt wielu ludzi jak na moje zdrowie ;)
Powiadasz,że wczoraj o mnie myślałaś.... bo ja też myślałam o Tobie pisząc maila :) do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że to było w tym samym czasie dd ;) Nie spojrzałam na czas, kiedy zaglądałam w pocztę. Telepatia z pewnością ;)))
OdpowiedzUsuńWłaśnie zauważyłam, że tak mi zleciało szybko pół dnia, zatrzymałam się najpierw przy 5.00 rano, później o 10.45, a tu patrzę, że już po 15.00....
W Łebie powiadasz, że byłaś? Moja noga tam jeszcze nie postanęła. Z chęcią zajrzę tam na chwilę po sezonie, bo ja jakoś także nie przepadam za dzikimi tłumami ludzi. Mam nadzieję, że wyjazd był udany :)
Rzadko jeżdżę....
OdpowiedzUsuńMoże dlatego wydaje mi się to bardzo skomplikowane. Jak rozróżnić, który pociąg gdzie jedzie?;)
Obawiam się, że dupka przyrosła mi do fotela samochodowego, hahahaha...
A podróż koleją kojarzy mi się bajkowo:)
Dobry wieczór madame :)
OdpowiedzUsuńTo proste jak budowa cepa ;)
Autem jest inaczej. Ja mam chyba po prostu jakiś sentyment czy coś, nie wiem. Czasem dobrze mi tak posiedzieć na dworcu, poczekać na pociąg, wsiąść i pojechać sobie, zostawić wszystko za sobą, no naprawdę czasem jak w bajce... o księżniczce i magu ;)
Wyjazd udany do Łeby, tylko te godziny jazdy 8,30 z przerwami 500 km to dla jednego kierowcy troszeczke męczące. Ale po sezonie zobaczyć wydmy... bezcenne :) Otworzyli też częś parku z dinozaurami w skali 1:1 łał fajny dla dzieci :) Buziaczkuję :)
OdpowiedzUsuńdd to świetnie :)
OdpowiedzUsuń500 km to jednak sporo, ale chyba warto było ;)
Taki park jest niezły. Ja mam dość blisko do dwóch takich - jeden jest w Rogowie (zaurolandia), a drugi w Solcu Kujawskim (jurapark). Polecam ten w Rogowie. Dla dzieciaków coś takiego to naprawdę świetna sprawa :)
Ściskam mocno!