Mam wielu kolegów. Większość z nich ma żony, dziewczyny, kilku ma nawet chłopaków, ale o tych ostatnich nie będę dziś opowiadać. Lubię bardzo moich kolegów, uwielbiam z nimi rozmawiać, zwłaszcza o sporcie, muzyce czy filmie, wypić jakieś piwo. Ich kolegom nie przeszkadzam, bo zwykle się znamy i właściwie traktują mnie jak swoją. Inaczej rzecz ma się z ich dziewczynami.
Kobiety moich kolegów raczej mnie nie lubią. Jest kilka, z którymi się wręcz uwielbiamy, ale to dlatego że równolegle kolegowałam się z nimi i z ich facetami, nawet jeśli nie byli razem. Te inne za mną nie przepadają. Stają się w mojej obecności zgryźliwe, ironiczne, złośliwe, poirytowane, obrażone i urażone. Dlaczego? Zazdrość?! Może widzą we mnie rywalkę? Nie wiem, co oni im o mnie mówią, bo mnie zwykle przy tym nie ma. Może specjalnie wzbudzają moją osobą zazdrość u swoich kobiet? To nie mój problem. Zresztą ja bym nie mogła jakiejś kobiecie odbić faceta. Tego kwiatu to pół światu, po co miałabym się bawić w odbijanie jakiegoś zajętego, skoro tylu wolnych chodzi po świecie?
Naszło mnie na takie refleksje, bo poirytowałam partnerkę jednego z moich kolegów. Tylko że ja nic właściwie nie zrobiłam poza tym, że się odezwałam w ogóle, wypowiadając własne zdanie. Cóż... panna pilnuje go jak cerber normalnie. Wybitnie jej się nie spodobałam, ale jej zdanie mało mnie obchodzi. Pewnie nasłuchała się legend, które krążą na mój temat w tamtym towarzystwie. Większość zupełnie nijak ma się do rzeczywistości, a inne też mocno mijają się z prawdą, ale osoba, która właściwie mnie nie zna, może sobie wyrobić o mnie taaaaakiiieeee zdanie, że lepiej by dla mnie było od razu schować się w jakiejś dziurze i nie wyłazić stamtąd. Nie zdziwiłabym się, gdyby panna zrobiła mu awanturę, bo to jedna z tych niedowartościowanych, a wokół niego kręci się pełno kobiet, które chętnie by zajęły miejsce owej panny. Z drugiej jednak strony, mogłaby dziewczyna (tak jak i te inne panny moich kolegów) pomyśleć, że skoro jej facet z nią jest, choć może mieć kobiet na pęczki, to przecież nie dlatego, żeby ją przy najbliższej okazji zdradzić czy wymienić na inny model.
Dziewczyny moich kolegów, z którymi mam wspólny język, nie traktują mnie jak zagrożenia. Traktują mnie zupełnie normalnie, a kiedy mnie lepiej poznają wiedzą, że mam do ich mężczyzn braterskie podejście i starannie unikam sytuacji, w których ktoś mógłby sobie coś pomyśleć. Nie chcę komplikować sobie życia. Te, które mnie nie znają i poznać nie chcą, nie chcą nawet ze mną rozmawiać ani na mnie patrzeć, traktowałyby mnie jak rywalkę nawet wtedy, gdybym była lesbijką.
W ogóle się tym nie przejmuję. Tylko czasem mi żal tych facetów, bo scena zazdrości, którą urządza wściekła kobieta, jest gorsza niż scena zazdrości urządzona przez faceta (Przypadki patologiczne pominę.).
Czemu one mnie nie lubią? Może dlatego że jestem kobietą, a tak łatwo znajduję wspólny język z facetami, nie musząc ich podrywać, tylko będąc dla nich po prostu kumpelą, koleżanką, znajomą, z którą można porozmawiać. I nic w tym dziwnego skoro wychowywałam się głównie z chłopakami, między innymi z dwoma moimi siostrzeńcami, a wiele wakacji spędziłam z facetami, bo innego towarzystwa zwyczajnie nie było. Dlatego nauczyłam się i doświadczyłam tego, że z mężczyzną można rozmawiać, wypić kawę czy coś wyskokowego, zjeść obiad, nie musząc go podrywać, pozostając wyłącznie na koleżeńskiej stopie. Zresztą czy ja bym chciała być podrywana przez któregoś z moich kumpli? Nie, bo aż za dobrze znam ich metody podrywu i teksty na temat kobiet. Zamiast robić im za ofiarę polowania, wolę poszukać sobie własnej ofiary - wolnej i najlepiej zupełnie obcej wszelkim moim znajomym, a już na pewno mi ;)
Kobiety moich kolegów raczej mnie nie lubią. Jest kilka, z którymi się wręcz uwielbiamy, ale to dlatego że równolegle kolegowałam się z nimi i z ich facetami, nawet jeśli nie byli razem. Te inne za mną nie przepadają. Stają się w mojej obecności zgryźliwe, ironiczne, złośliwe, poirytowane, obrażone i urażone. Dlaczego? Zazdrość?! Może widzą we mnie rywalkę? Nie wiem, co oni im o mnie mówią, bo mnie zwykle przy tym nie ma. Może specjalnie wzbudzają moją osobą zazdrość u swoich kobiet? To nie mój problem. Zresztą ja bym nie mogła jakiejś kobiecie odbić faceta. Tego kwiatu to pół światu, po co miałabym się bawić w odbijanie jakiegoś zajętego, skoro tylu wolnych chodzi po świecie?
Naszło mnie na takie refleksje, bo poirytowałam partnerkę jednego z moich kolegów. Tylko że ja nic właściwie nie zrobiłam poza tym, że się odezwałam w ogóle, wypowiadając własne zdanie. Cóż... panna pilnuje go jak cerber normalnie. Wybitnie jej się nie spodobałam, ale jej zdanie mało mnie obchodzi. Pewnie nasłuchała się legend, które krążą na mój temat w tamtym towarzystwie. Większość zupełnie nijak ma się do rzeczywistości, a inne też mocno mijają się z prawdą, ale osoba, która właściwie mnie nie zna, może sobie wyrobić o mnie taaaaakiiieeee zdanie, że lepiej by dla mnie było od razu schować się w jakiejś dziurze i nie wyłazić stamtąd. Nie zdziwiłabym się, gdyby panna zrobiła mu awanturę, bo to jedna z tych niedowartościowanych, a wokół niego kręci się pełno kobiet, które chętnie by zajęły miejsce owej panny. Z drugiej jednak strony, mogłaby dziewczyna (tak jak i te inne panny moich kolegów) pomyśleć, że skoro jej facet z nią jest, choć może mieć kobiet na pęczki, to przecież nie dlatego, żeby ją przy najbliższej okazji zdradzić czy wymienić na inny model.
Dziewczyny moich kolegów, z którymi mam wspólny język, nie traktują mnie jak zagrożenia. Traktują mnie zupełnie normalnie, a kiedy mnie lepiej poznają wiedzą, że mam do ich mężczyzn braterskie podejście i starannie unikam sytuacji, w których ktoś mógłby sobie coś pomyśleć. Nie chcę komplikować sobie życia. Te, które mnie nie znają i poznać nie chcą, nie chcą nawet ze mną rozmawiać ani na mnie patrzeć, traktowałyby mnie jak rywalkę nawet wtedy, gdybym była lesbijką.
W ogóle się tym nie przejmuję. Tylko czasem mi żal tych facetów, bo scena zazdrości, którą urządza wściekła kobieta, jest gorsza niż scena zazdrości urządzona przez faceta (Przypadki patologiczne pominę.).
Czemu one mnie nie lubią? Może dlatego że jestem kobietą, a tak łatwo znajduję wspólny język z facetami, nie musząc ich podrywać, tylko będąc dla nich po prostu kumpelą, koleżanką, znajomą, z którą można porozmawiać. I nic w tym dziwnego skoro wychowywałam się głównie z chłopakami, między innymi z dwoma moimi siostrzeńcami, a wiele wakacji spędziłam z facetami, bo innego towarzystwa zwyczajnie nie było. Dlatego nauczyłam się i doświadczyłam tego, że z mężczyzną można rozmawiać, wypić kawę czy coś wyskokowego, zjeść obiad, nie musząc go podrywać, pozostając wyłącznie na koleżeńskiej stopie. Zresztą czy ja bym chciała być podrywana przez któregoś z moich kumpli? Nie, bo aż za dobrze znam ich metody podrywu i teksty na temat kobiet. Zamiast robić im za ofiarę polowania, wolę poszukać sobie własnej ofiary - wolnej i najlepiej zupełnie obcej wszelkim moim znajomym, a już na pewno mi ;)
Okropnie nie lubię sytuacji, gdy druga kobieta traktuje mnie jako potencjalne zagrożenie "odbicia" swojego mężczyzny. Uciekam wtedy gdzie pieprz rośnie, choć mogło by sie wydawać, że to nie mój problem, tylko jej.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci umiejętności rozmawiania z mężczyznami, bo mnie czasem wydaje sie, że oni mówią w jakimś obcym dla mnie języku. Dlatego jestem przeszczęśliwa jeśli znajduję z którymś wspólny język. Widać ta nieumiejętność też się... przydaje :)
Nie będzie mnie najbliższe sześć dni, dlatego po powrocie mam nadzieję na dużo dobrej lektury. Pozdrawiam.
Jeszcze jedno: w najblższy poniedziałek, o ważnej godzinie 15.30 nie zapomnę o Tobie. Niech Ci się szczęści :)
OdpowiedzUsuńO, przepraszam, godzina 15.20 Najlepiej już od 15-tej zacznę wznosić modły za Twą pomyślność:)
OdpowiedzUsuńCześć Aniu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za te modły, mam nadzieję, że przyniosą pomyślność i ludzie za bardzo się nade mną znęcać nie będą ;)
Tych sytuacji, kiedy jestem traktowana jako potencjalne zagrożenie też nie lubię, a często gdybym chciała to już dawno bym się tymi facetami zainteresowała, jeszcze zanim poznali swoje panie, ale o tym chyba one nie myślą.
Ja nie wiem, czy ucieczka to dobre wyjście, bo przecież gdyby każda kobieta stanowiła zagrożenie potencjalne, to nie powinno być nawet koedukacyjnych szkół, uczelni, ani tym bardziej pracy w koedukacyjnym gronie, podobnie jak sklepów, szpitali, autobusów, itp. bo przecież tam wszędzie są kobiety!
Ja stosuję zasadę, że widzę się z kumplami najczęściej w większym gronie, a jeśli załatwiałam coś z nimi w mniejszym gronie, to tylko z pracą związane i mam spokój, bo nawet są świadkowie dla mojego spokojnego sumienia, a jak jakaś kobieta się wkurza i zielenieje z wściekłości to jej problem.
Wiesz, ja bardziej musiałam niż chciałam nauczyć się porozumiewać z facetami. Skoro nie było innego towarzystwa, to albo mogłam próbować mówić "ich językiem" albo siedzieć sama, ale kilka tygodni w samotności...? Na szczęście jeszcze się nie zdarzył żaden, który zapomniałby, że jestem kobietą i traktowałby mnie jak faceta, jestem swoja, ale nie jestem nimi.
Pozdrawiam i ściskam :)
Cześć Czekoladko :)
OdpowiedzUsuńno tak już bywa, że czasem kobieta traktuje kobietę jako rywalkę, bo to łatwiejsze niż poznanie prawdy :)
A niech się męczą :) Za głupotę trzeba płacić!
Miłego i trzymam kciuki!
figa
Cześć Figuniu :)
OdpowiedzUsuńczasem niektóre panie wolą sobie mydlić oczy, bo tak im wygodniej. Oby tylko ta głupota zaraźliwa nie była ;)
Uściski!