Siedziałam nocą na blacie w kuchni, wpatrując się w okno, za którym śnieg drobnymi płatkami pokrywał drzewa, dachy, parapety i odśnieżone chodniki. Rozmyte światła latarń dawały złudzenie, że powietrze jest pomarańczowo - różowe, odbijały się od zaśnieżonego zamarzniętego bajora. Na zmianę było mi zimno i gorąco. Nie wiedziałam, czy wciągnąć bluzę na siebie, czy może jednak zdjąć ją. Ubierałam się i rozbierałam, a tak naprawdę chciało mi się płakać.
Wirowały we mnie różne uczucia. Skłębiły się w jeden ogromny węzeł. Smutek, jakieś uczucie przykrości, żalu wymieszane ze złością podbarwioną szczęściem. Przedziwna mieszanka, która bulgotała we mnie nocą ja woda, gotująca się w garnku.
Zawsze powtarzam, że nic nie oddaje tak dobrze naszych emocji, naszego stanu ducha, jak muzyka. Są ludzie, którzy gdy są smutni, słuchają czegoś radosnego, gdy są źli, słuchają czegoś, co ich uspokoi, itp. Ja słucham tego, co odzwierciedla mój stan ducha, bo tylko taka muzyka, która dokładnie oddaje to, co czuję, jest w stanie sprawić, że jest mi tak, jakbym wyrzuciła z siebie te uczucia, uzewnętrzniła je. I w sumie tak się dzieje, bo czuję muzykę całą sobą, wargami powtarzam teksty piosenek.
Najbardziej się boję, że mogłabym stracić słuch. Nie wyobrażam sobie, aby nie słyszeć dźwięków, muzyki, głosów ludzkich... To byłoby nie do zniesienia. Długo szukałam siebie w muzyce, szukałam swoich ścieżek, szukałam dźwięków, które pokocham. Nie miałam nauczyciela. Nikt mi nie pomagał. Wokół otaczało mnie sporo dźwięków, ale do większości nie mogłam się przekonać, bo... były zbyt prymitywne, a teksty... płaskie, słabe, płytkie. A ja nie lubię się ślizgać po powierzchni. Muszę czuć całą sobą.
Jako dziecko słuchałam różnych rzeczy, które jakoś tam we mnie zapadały. Wyławiałam je z radia, nagrywałam sobie i wykorzystywałam... gdy bawiłam się w radio. Nie chodziłam wtedy jeszcze do szkoły. Później w podstawówce muzyka stała mi się bliska w tańcu i w grze, stała się nieodłączną częścią mojego życia. Nauczyłam się ją czytać, czuć, wsłuchiwać się. Pamiętam, że nawet nauczyłam się grać "Stairway to heaven" Led Zeppelin... na flecie.
Zupełny przełom we mnie nastąpił jednak w wakacje jakoś pod koniec podstawówki. Oglądałam telewizję, siedziałam sobie, skubiąc jakieś szczątkowe śniadanie i coś mnie wzięło, aby zrobić sobie listę muzyki, którą koniecznie muszę mieć, w którą powinnam się wsłuchać. Od tamtej pory co jakiś czas sporządzam sobie taką listę, taki plan artystów, z których dźwiękami koniecznie muszę się zapoznać. Moja muzyka to przekrojówka przez właściwie prawie wszystkie gatunki. Gdybym chciała wrzucić to wszystko z boku w linki na blogu... Nie dałabym rady. Jest tego zbyt wiele, a poza tym wielu nagrań nie ma w sieci, nie można ich nawet ściągnąć.
Na mojej ścieżce muzycznej były oczywiście pewne potknięcia, dziwne ścieżki, ale bardziej z czystej ciekawości zapoznania się niż z zamiłowania. Do dziś tak mam, że choć raz posłucham nawet czegoś, co zajeżdża mi totalną amatorszczyzną i nie mieści się nawet na mojej tzw. dolnej półce, bo skoro twierdzę, że coś tam o muzyce wiem, to nie powinnam się zamykać na poznawanie, nawet jeśli coś jest kiepskie. Posłucham raz i tyle. Jednak więcej nie skażę sama siebie na wielogodzinne słuchanie czegoś, co mnie wręcz denerwuje, co uważam, za słabe, co powoduje, że chcę zatkać uszy. A do tego zmusiłam się na swojej 18-tce, bo przy czymś takim ludzie się bawili, a ja byłam nieszczęśliwa. Jak goście sobie poszli, to przepłakałam aż do popołudnia.
Mam taką jakąś wrażliwość muzyczną... Płynie sobie we mnie kanałami. Tak sobie czasem myślę, że ze mną wytrzyma tylko ktoś o podobnej wrażliwości, z kim będę mogła się podzielić swoimi dźwiękami, kto choć część z nich zrozumie.
Nocą, gdy tak się we mnie kotłowało, włączyłam sobie Fionę Apple i jej płytę "When the Pawn". Słuchałam jej w kółko aż do rano, słucham dzisiaj cały dzień i jeszcze mi mało. Nie zdziwię się, jeśli przez cały tydzień będzie się przewijać pośród innej muzyki. Tego właśnie potrzebowałam. Tak nocą śpiewała moja dusza, wyrzucając z siebie ból, złość, podbarwione stłumioną radością.
Album pełny jest negatywnych emocji, które dominują w tekstach artystki, tekstach trudnych, głębokich, znacznie bardziej wyrafinowanych leksykalnie niż teksty z pierwszej płyty. Jeśli dodać do tego aranżacje, które świetnie współgrają ze słowami, to już tylko słuchać.
Bardzo zachęcam do posłuchania Fiony Apple, także innych jej albumów, nie tylko "When the Pawn".
Zupełnie nie znam tej artystki, ale posłucham z ciekawości. Kto wie, może od dziś stanie się moją ulubioną artystką jeśli mi się spodoba? ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Ci się spodoba, ale zachęcam chociaż do posłuchania dla zwykłego poznania tej pani :)
OdpowiedzUsuń