Położyłam się późno. Dochodziła trzecia. Jakoś tak mi zeszło. Budziłam się co chwilę. Nad ranem słońce połaskotało mnie po twarzy. Było duszno, coś koło szóstej, choć z początku wydawało mi się, jest po siódmej i zaraz będzie ósma. Uchyliłam okno tak, że zrobiła się spora szpara u góry i znów odpłynęłam w sen. Obudziło mnie jakieś trzepotanie. Usiłowałam nie otwierać oczu i czekać na dzwonek budzika, ale ten trzepoczący dźwięk nie dawał mi spokoju. Z wysiłkiem uniosłam powieki i... wyskoczyłam z łóżka jak oparzona z wielkim piskiem.
Po pokoju latał ptaszek. Wielokością do wróbla podobny tylko smuklejszczy, szczuplejszy, że tak powiem. Widać było, że też był przestraszony i to znacznie bardziej niż ja. W końcu schował się na szafie. Chciałam mu pomóc jakoś wylecieć na zewnątrz, ale co weszłam do pokoju, to on akurat zlatywał z tej szafy i w przestrachu latach, szukał wyjścia i znów się chował, a ja z piskiem wycofywałam się.
Może bym się jakoś szybciej opanowała, gdyby nie wspomnienie czołówki z gołębiem, o której kiedyś pisałam. W końcu wzięłam się w garść, bo ptaszek wydostać się musiałm, a w pokoju zostać nie mógł. Jeszcze by zawału dostał albo coś. Najpierw pomyślałam, że najłatwiej byłoby go złapać i wypuścić, ale jeszcze bym go bardziej wystraszyła, a poza tym on latał po tym pokoju zupełnie zdezorientowany, przysiadał na półce z książkami, chował się na regale i znów wracał na szafę. Siedziałam w przedpokoju na taborecie taka zmartwiała, myśląc o tym, jak mu pomóc się wydostać.
Otworzyłam szeroko okno, ale on nadal nie mógł trafić do wyjścia, więc odsłoniłam zupełnie firankę, zasłonę (odsunęłam je maksymalnie), okno otworzyłam tak szeroko jak się dało, zamknęłam drzwi i poszłam po zakupy. Pomyślałam, że jak sobie pójdę, zostawię go w spokoju, to on trafi do tego okna.
Gdy wróciłam do domu, już go nie było. Zostało po nim kilka maluciutkich piórek - takich szaro-żółtych, bardzo ładnych. Nie wiem jak, ani kiedy dostał się do pokoju. Może coś go wystraszyło, wleciał uchylone okno i znalazł się w pułapce.
Pół dnia przespałam. Jest mi tak jakoś dziwnie. Jakbym w środku miała wielki kamień. Pustka. Smutek. A powód tego jest taki przyziemny, mi znany i rozwiązanie ma tylko jedno. Zapomnień. Wczoraj topiłam kornika, co mi w trzewiach korytarzyki wiercił, a dziś czuję, jak bardzo w nich hula wiatr. Jak dobrze, że już wiosna.
Zgaduję że to był ten ptaszek ;D
OdpowiedzUsuńHadesie, podobny, tamten miał więcej szarości albo może mi się tak wydawało na tle tej mojej intensywnie zielonej ściany. W każdym razie ptaszek się wydostał na wolność i to mnie bardzo cieszy, a jeszcze bardziej to, że nie doprowadziłam go swoją osobą do zawału serca ;)
OdpowiedzUsuńJak wielkie szczęście miał ten ptak, że trafił na Ciebie... Chciałabym być tym ptakiem, może przysiadłabym ufnie na Twym ramieniu, wierząc, że nie zrobisz mi krzywdy, że obdarzysz wolnością...
OdpowiedzUsuńAniu, miło by było gdyby taki ptaszek przysiadł mi na ramieniu. Tamten się bał, więc najlepsze co mogłam zrobić, to jak najszybciej otworzyć mu drogę na wolność i zostawić w spokoju, aby do niej trafił.
OdpowiedzUsuń