Wydaje mi się, że chyba każdy z nas przechowuje gdzieś w zakamarkach pamięci swoje ulubione baśnie, bajki. W mojej głowie jest ich sporo i gdybym miała wybrać jedną z nich lub choćby kilka takich opowieści, nie potrafiłabym się zdecydować.
Od pewnego czasu porzuciłam tzw. poważną lekturę, nobliści poszli w kąt, natomiast z półek powędrowały w okolice mojego łóżka baśnie, bajki, legendy. Czytam wszystko, co mam albo co mi wpadnie w ręce. Wpadłam w jakiś totalny amok, czytam też wszystko, czego nie czytałam, a co tylko mogę zdobyć, nawet z najdalszych zakątków świata.
Jako dziecko nie znosiłam bajek, w których stosunek tekstu do ilustracji był na korzyść obrazków, a tekstów było tyle, co na lekarstwo. Wierszyki miały swoje prawa, bajki i baśnie miały swoje. W przypadku tych drugich - im mniej obrazków tym lepiej, a najlepiej niezbędne minimum, bardzo oszczędnie, a w ogóle bym się nie obraziła jakby nie było ich wcale. Książki, w których na historię przypadała jedna ilustracja, należały do moich ulubionych. Było tak z prostego powodu - gdybym chciała oglądać obrazki, to wzięłabym sobie atlas anatomiczny i studiowałabym sobie budowę naszego ciała, wręcz bym ją kontemplowała. Historie opisywane w bajkach i baśniach z łatwością sobie wyobrażałam, lubiłam ich słuchać, a gdy skończyłam 6 lat, sama mogłam je czytać. Dobrze, że w tamtych czasach normą były oryginalne wersje baśni (tłumaczone, ale oryginalne), a nie skracane do minimum i składające się głównie z obrazków. Koszmar. Do dziś nie znoszę takich książek - same obrazki i 3/4 baśni obcięte. Masakra. Zresztą jeśli już baśnie, bajki i historyjki dla dzieci zawierają obrazki, to niech chociaż będą one ładne, a nie jakieś tam bohomazy, które mają książkę wypełnić. Uwielbiałam ilustracje Jana Marcina Szancera i rysunki Jean-Jacques'a Sempe.
Bajki, baśnie i wierszyki zawsze czytał oraz opowiadał mi tata. Mama natomiast rysowała mi to i owo, jeśli ją poprosiłam. Tato umiał pięknie opowiadać, a mama potrafiła ładnie rysować, więc tak też się ich role podzieliły. Oboje lubili baśnie, a ja wychowywałam się wśród opowieści z różnych stron świata. A we mnie wciąż jest mała dziewczynka, która lubi, gdy się jej czyta baśnie. Zresztą ta duża Choco też je bardzo lubi. Wzięła się ostatnio za Andersena i za "Klechdy Sezamowe" Leśmiana. Do tego kubek gorącego kakao, ciepły koc, za oknem prawdziwie baśniowy klimat. Jest przytulnie i przyjemnie. Po prostu dobrze.
Mam taką jedną książkę, do której po dziś dzień wracam. To "Klechdy polskie". Masz całkowitą rację, że jedna ilustracja na baśń wystarczy. Reszta należy do naszej wyobraźni. Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńWszak po to się czyta książki. Wolę jedną piękną ilustrację niż pełno bohomazów ;)
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło :)