22 października 2009

Lepiej.

Telefon. Ojciec. Może w końcu wychodzi. Jak dobrze pójdzie, po południu będzie w domu. Czeka na konsultację. Podskoczyło mu. Nowe leczenie.
Miałam zabrać się za pisanie. Termin mnie goni, a ja mam pustkę w głowie. Przecież już było całkiem dobrze. Wpadam w panikę. Nie chcę. Nie. Boję się.

Za szenaście dni mam urodziny. Czas na bilans. Jakie wnioski? Lepiej nic nie czuć. Lepiej być obojętnym. Lepiej nie kochać. Lepiej się nie przywiązywać. Lepiej nie być dobrym. Lepiej iść po trupach bez skrupułów. Lepiej być chudą. Lepiej być ładną. Lepiej być głupią. Lepiej być pustą. Lepiej być wyrachowaną. Lepiej być materialistką. Lepiej w nic nie wierzyć. Lepiej nie mieć nadziei. Lepiej zapomnieć. Lepiej nie ufać. Lepiej być samemu. Lepiej być jak automat. Lepiej...

Nie umiem być taka. Kocham. Przejmuję się. Boję się. Nie potrafię czyimś kosztem. Do materializmu tak mi daleko jak do Władywostoka i z powrotem. Więc skąd takie moje myślenie, że to czy tamto byłoby lepsze?

Człowiek szuka jakiegoś parasola ochronnego. Czegoś, co pozwoli mu uodpornić się na ból, na ból wewnętrzny albo choć pozwoli mu go przeżyć. Są takie momenty w życiu, że człowiek zrobiłby wszystko, aby nie czuć. Patrzy, słyszy, myśli, przypomina sobie. Działa jak automat, żeby zminimalizować to, co odczuwa.

Czy jest coś po drugiej stronie? Czy Bóg istnieje? Jeśli nie ma nic, a Bóg nie istnieje, a ja wierzę, że jest i że istnieje, to po prostu żyłam złudzeniem. Jeśli jednak jest na odwrót, to gdy wierzę, zyskuję wszystko, gdy nie wierzę... może być różnie. To trochę tak, jak z wiarą, że będzie dobrze. Trochę jak z nadzieją.

Bezsilność. Boję się jej nawet bardziej niż miłości. Obsesyjny lęk. Nie umiem sobie z tym poradzić. Okropne uczucie. Nie móc nic zrobić. Zupełna niemożność.

Przypomniała mi się jedna z bajek jugosłowiańskich, bajka Veselina Cajkanovicia.

"Kto jest najszczęśliwszy na świecie" to właśnie owa jugosłowiańska bajka, która zawsze przychodzi mi na myśl, kiedy zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby...
Była sobie wdowa, która miała trzy córki. Kiedy dorosły do małżeństwa, zaczęła się zastanawiać, jak będzie się jej samej żyło, skoro nie ma ani jednego syna, który by się nią zaopiekował. Skarżyła się Bogu i pytała Go, czemu nie obdarował jej choć jednym chłopcem.

Pewnego dnia jedna z córek poszła po wodę, a gdy wróciła do domu, jako pierwsza wody napiła się matka. Kiedy to uczyniła, zaraz poczuła coś w sobie. Po dziewięciu miesiącach urodziła syna, jednak zanim na niego spojrzała, sparzyło ją coś, ale nie zwróciła na to uwagi. Gdy chłopiec skończył dziewięć lat, powiedział matce, że wybiera się w świat, aby zobaczyć, komu żyje się najlepiej i kto jest najszczęśliwszy. Takiego człowieka chciał naśladować.

Chłopiec wyruszył w drogę. Kiedy dotarł do pewnej góry, stwierdził, że nie wie, gdzie jest. Błąkał się po lasach, aż doszedł nad jezioro. A nad jeziorem stał piękny pałac, a przed pałacem siedział siwy starszy człowiek. Przed człowiekiem stał złoty stół, a na każdej stronie stołu stał świecznik, który miał dwanaście lichtarzy, a w każdym lichtarzu płonęła świeca. Na środku stołu stał talerz pełen wody. Starzec nabierał czarą wodę z talerza i wlewał do jeziora. Jednak gdy odpoczywał, jezioro wysychało, więc znów dolewał do niego wody i wtedy ono wypełniało się.

Chłopiec podszedł do starca, pozdrowił go, a ten zapytał, czego tu szuka. Chłopiec odparł mu, że wyruszył w świat, aby zobaczyć, kto jest najszczęśliwszy i komu najlepiej się żyje. Powiedział też, że zabłądził i nie wie, gdzie jest. Starzec poprosił, aby chłopak usiadł, a on udzieli mu tylu rad, ilu będzie potrafił. Chłopak zapytał starca, jak to możliwe, że tak małą czarką może napełnić całe jezioro. Starzec odpowiedział, że woda, którą dolewa jest silniejsza, a gdyby tego nie robił jezioro by wyschło. Powiedział też, że od dziewięciu lat musi to robić. Jednak dawniej tak nie było, bo to co w dzień ubyło, przybyło w nocy. Chłopiec zapytał starca czy śpi. A starzec mu na to, że nie może spać, ponieważ źle by się to skończyło. Powiedział chłopcu, aby się nim nie martwił i poszedł spać.

Chłopiec położył się na jednym z pałacowych łóżek i zasnął. Jednak po chwili z jego usta zaczął buchać płomień. Starzec zauważył światło, wszedł do środka i bardzo się zdziwił, ale wrócił na zewnątrz i usiadł znowu przy złotym stole. Kiedy rano chłopak wstał, pyta go starzec czy ma ojca. Chłopak mówi, że nie ma. Pyta go starzec, czy ma matkę. Chłopiec odpowiada, że ma. Starzec pyta go dalej, czy czuł coś w nocy, chłopiec mówi, że nie. Starzec o nic więcej nie pytał, tylko zabrał chłopca na pewną górę, z której chłopak mógł zobaczyć, kto jest najszczęśliwszy i komu się najlepiej żyje. Chłopiec się zgodził, więc poszli. Gdy mijali jezioro, starzec dał mu jakąś trawkę do powąchania. Chłopiec powąchał i kichnął, a z jego ust i nosa buchnął płomień, skoczył w jezioro, a jezioro wypełniło się. Chłopiec się przestraszył, ale starzec powiedział mu, że nie ma się czego bać, że wielkie dobro uczynił.

Starzec zaprowadził chłopca na górę i powiedział, aby się dobrze przypatrywał. Patrzy chłopiec i widzi wielki pałac okuty srebrem i złotem. Pyta starca czyj to jest pałac i czy ten człowiek jest najszczęśliwszy. Starzec mówi mu, że nie, bo właściciel pałacu dorobił się tego nieuczciwie.

Chłopiec patrzy dalej i widzi wielką łąkę, a na niej barana. Przed baranem bije źródło, ale co baran próbuje się zbliżyć do niego, to źródło się odsuwa. Chłopiec pyta starca, dlaczego baran nie może się napić. A starzec mówi mu, że baran był kiedyś synem bogacza, właściciela karczmy. Jak żył ojciec sprzedawali wino z wodą, ale gdy ojciec umarł, syn zaczął również wodę sprzedawać, dlatego Bóg go ukarał i nie może się napić.

Chłopak patrzył dalej. Zobaczył górę, a przy górze człowieka z motyką w ręce. Człowiek kopał ziemię motyką i zjadał. Pyta chłopak starca, dlaczego ten człowiek ziemię je. Starzec powiedział, że ten człowiek nikomu nie uczynił nic dobrego. Nikogo nie nakarmił, nie napoił, śmiał się z ludzi, z ich biedy, dlatego Bóg go ukarał i musi zjadać ziemię tak długo, aż skała się na niego zawali.

Chłopiec dalej się rozgląda i widzi wielką rzekę. Do rzeki dochodzą dwie drogi. Jedna szeroka, a druga wąska. Od szerokiej rzeki prowadzi przez wodę szeroki most, a od wąskiej - wąski. Przez szeroki most idą tłumy ludzi, a wąskim przeszedł jeden człowiek. Zatrzymał się i zachwyca się piękną okolicą. Pyta chłopak starca o te drogi i tych ludzi. Starzec mówi mu, że ta szeroka droga, to droga do piekła, a wąska jest drogą do raju. Ten tłum to ci, którzy świąt nie świętowali, myśleli tylko o sobie, nie czynili dobra. Dlatego będą cierpieć. Natomiast ten, który przeszedł wąską drogą, ten był najszczęśliwszy. Nie myślał tylko o sobie, dla każdego był dobry, pomagał biednym, cieszył się z tego, co ma, nie gonił za pieniądzem, zadowalał się najmniejszym. Ten człowiek był najszczęśliwszy.
Chłopiec wrócił do domu i go naśladował.