2 października 2013

Rozważania poniedzielne w śrdoku tygodnia ;)

Stacja Rotterdam. Nie muszę zerkać na zegarek, aby wiedzieć, która jest godzina. Czuję się tak, jak gdybym wróciła do czasów, o których opowiadał mój ojciec - kiedy to zegarki można było nastawiać według kursowania pociągów. Jednak gdyby moja podróż odbyła się zupełnie bezproblemowo, to nie byłaby moją. 

Wybrałam się w chłodny poranek na dworzec w mojej miejscowości. Tyle tylko że sierota zapomniałam wziąć właściwej karty, aby móc zapłacić w automacie za bilet. Co prawda w portfelu miałam gotówkę, ale jedyne dostępne opcje płacenia to monety albo karta (i to jeszcze tylko dwa rodzaje). Musiałam wrócić do domu. Jednak nie ma tego złego, bo przynajmniej zjadłam śniadanie i spokojnie mogłam wybrać się na kolejny pociąg, ponieważ tu kursują one bardzo często, nawet do małych miejscowości i nie trzeba czekać iluś godzin na następny. 

Czysto, szybko. Komfort jazdy nieporównywalny do tego z Polski. 

W piątek w pracy wciąż spoglądałam na zegar, nie mogąc doczekać się weekendu. Cieszyłam się jak dziecko na tę wycieczkę pociągiem. Taka nowa nowość w innym kraju ;) 

Cudownie było znaleźć się znów w tym pięknym mieście. Uwielbiam Rotterdam z jego wszystkimi kanałami, śluzami, z mostem białym i czerwonym, ze światłami nocą i z portem, z kamienicami i rowerami, z ciszą i szumem wiatru nocą, gdy oboje stoimy na środku ulicy i śmiejemy się do siebie. Najpierw zakochałam się w mieście, a zaraz potem w nim. Na dobrą sprawę, nie bardzo wiem, czy słowo "zakochanie" jest w ogóle właściwe w nazywaniu tego, co czuję. Zawsze kojarzyło mi się z czymś, co potrafi szybko zniknąć, tylko najpierw rzuci człowiekowi klapki na oczy i na mózg. Nie mam klapek, różowych okularów ani zaćmienia zwojów mózgowych. Rozum, serce, dusza funkcjonują jednym rytmem. 

Siedzimy w niedzielę obok siebie i rozmawiamy.

On: Jest ciężko.

CzG: Wiem.

On: Co będzie z nami?

CzG: Zależy kiedy.

On: W przyszłości.

CzG: Nie wiem.

On: Ja też nie.

CzG: Za 10 lat to możemy kopnąć w kalendarz.

On: Wciąż jesteśmy młodzi.

CzG: Co nie zmienia faktu, że może nas tu już nie być. Skąd mam wiedzieć, czy ciebie albo mnie nie wpieprza właśnie jakaś cholerna choroba?

On: Fakt. Może tak być. Choć lepiej, żeby nie było. Fajnie byłoby jeszcze pożyć i nacieszyć się sobą.

CzG: Ta chwila to dar od losu.

On: Tęskniłem za tobą.

CzG: Ja za tobą też. 

itd. itd. o pracy, o przyłości, o nas, o życiu, o przeszłości...

Tym razem nadszedł czas, aby porozmawiać też o mnie. Było mi okropnie ciężko, ale wiem, że w nim mam też przyjaciela. Z nim jest tak, że gdy rozmawiamy, mówię wszystko to, co odradzają wszelkie cholerne poradniki na temat związków damsko-męskich. Jednak tak sobie myślę, że gdybym zaczęła się stosować do jakichś reguł, zamiast postępować tak, jak czuję, zamiast być sobą, nie udałoby się zacząć budować tej relacji. To wszystko, co się dzieje i on w ogóle, to jest takie niesamowite, nieoczekiwane, żywcem wyjęte ze snu. Tylko że nie boję się, że się obudzę, bo to nie sen. 

Jeśli człowiek chce, pokona wszelkie trudności i żadna odległość, problemy nie są straszne tak w związku, jak w życiu. A gdy człowiekowi chcieć się przestaje lub w ogóle się nie chciało, to żadna siła go nie zmusi, aby się zachciało. 

Szczęście jest tak proste i tak niewiele trzeba, aby być szczęśliwym. Wystarczy zdjąć z oczu przepaskę z napisem "czekam na lepsze jutro" lub "szukam szczęścia". Szczęście jest na wyciągnięcie ręki i nie można się bać sięgać po nie. To jest ta chwila. To jest moja chwila. Nie czuję, że zmarnowałam czy przegrałam swoje życie. Jeśli nigdy więcej nie będę się czuć tak, jak czuję się teraz, jak czułam się przy nim w to niedzielne popołdunie, to nic. Wiem już, jak smakuje szczęście. Poza tym spełniło się moje marzenie. A on jest moim darem od losu. Jest nam ciężko i będzie jeszcze trudniej. Cena szczęścia? Jakakolwiek by nie była. Szczęście jest nie do wycenienia.