6 października 2010

Na szczycie.

Rozkojarzenie, roztargnienie, roztrzepanie osiągnęło u mnie szczyt. Gotuję wodę na herbatę i natychmiast o niej zapominam. Nawet czajnik, który gwiżdże musi długo gwizdać, aby do mnie dotarło, że to ta moja woda. Mleko też sobie podgrzewam w odpowiednim do tego garnku, który gwizdem oznajmia, że to już, bo inaczej kuchenka byłaby cała zalana mlekiem, które postanowiło iść na spacer, ponieważ ja o nim zapomniałam. 

Moje biurko jest usiane mnóstwem karteczek, które też wysypują się z kalendarza, a ważne terminy zaznaczyłam sobie nawet na kalendarzu ściennym, bo wszystko mi się myli, nie pamiętam co na kiedy i nawet nie jestem pewna dni tygodnia. Właśnie od trzech dni przeżywam środę... 

Od lat nie zdarzyło mi się przypalić obiadu, aż do zeszłego tygodnia. Moje usiłowanie przypalania jedzenia trwa. Staram się nie rozpraszać niczym przy przygotowywaniu posiłku, ale nie daj Boże jak sobie włączę piosenkę i zacznę podśpiewywać... Tylko że tak naprawdę ja nie cierpię śpiewać i wszyscy wokół o tym wiedzą. A w ogóle to twierdzę, że za bardzo nie umiem.
Proste czynności przekraczają nawet moje możliwości ostatnio. Myślenie szkodzi bardziej niż zwykle. A rodzina i znajomi mają ubaw. Wszystko to wina stresu. Może jestem pocieszna, ale jak tak dalej pójdzie, to aż strach się bać, co się może wydarzyć. Staram się jednak robić tylko jedną czynność naraz, bo inaczej to stanie się chyba jakaś katastrofa. Momentalnie się rozpraszam, a wówczas mój refleks jest wystawiany na ciężkie próby, bo leci mi z rąk to, co w nich akurat trzymam. 

Właśnie patrzę za okno i zastanawiam się, dlaczego w miejscu wschodniej części miasta nie ma morza, bo przy takiej słonecznej choć chłodnej pogodzie i lekko zamglonym horyzoncie wydaje mi się, że powinno tam być, więc dlaczego go nie ma? Może ja zwyczajnie potrzebuję bliskości morza na te moje skołatane nerwy? Możliwe, że coś sobie ubzdurałam z tym morzem, a może to bajoro (w sumie to jest to glinianka choć może powinnam to nazywać bardzo dużym oczkiem wodnym) na dole jest zwyczajnie zbyt małe, jak na moje potrzeby chwytania chwiejnej równowagi? Sama nie wiem. I tylko słyszę, jak wydaję z siebie "ochy" i "achy"...