29 sierpnia 2012

Czy nadejdzie jutro?

Mówi się, że aby kogoś dobrze poznać, zjeść z nim trzeba beczkę soli. I nie jest ważne czy będziemy tę sól jeść wolno, czy pochłaniać ją w zastraszająco szybkim tempie. Trzeba spędzić trochę czasu w towarzystwie drugiego człowieka, przeżyć coś razem, zobaczyć jak się funkcjonuje w określonych sytuacjach. Jednak to wcale nie znaczy, że wiemy o sobie wszystko, czy że znamy się tak dobrze, że wiemy, czego się po sobie wzajemnie spodziewać. Bywa i tak, że my sami nie zdajemy sobie sprawy, ile wiedzą o nas nasi najbliżsi, jak dobrze nas znają.

Wczoraj pod wpływem tych wszystkich emocji krążyłam po mieszkaniu jak cień. Snułam się albo leżałam. Zrobienie sobie herbaty i wmuszenie w siebie jakiegoś jedzenia, przekraczało moje możliwości. Przemieszczanie się gdziekolwiek było po prostu niewykonalne. Późnym wieczorem przyjechała po mnie moja przyjaciółka, bo stwierdziła, że nie powinnam być sama, ani tym bardziej sama nie powinnam wracać do B. Powiedziała mi dzisiaj, że w takim stanie to mnie dawno nie widziała. A mój głos... wystarczyło, że usłyszała, jak z nią rozmawiam i nie musiałam nic mówić właściwie. Zaskoczyło mnie to, jak dobrze mnie zna, jak uważna jest w naszej przyjaźni. Widzi i czuje tak wiele, wie to, co gdzieś tam w środku duszę w sobie, usiłuję schować, do czego nawet się przed sobą niechętnie przyznaję. Jest jak siostra. Taki przyjaciel to skarb. 

Zanim zdarzyło się to, co się zdarzyło, zanim emocje wezbrały we mnie i tsunami uderzyło mi do głowy, podtapiając racjonalne myślenie i wszelką logikę było dużo dużo wcześniej takie popołudnie. 

Siedziałam z jednym z moich przyjaciół, choć wtedy nie nazwałabym jeszcze tej osoby przyjacielem, przy herbacie i tak żeśmy sobie gadali na trudne tematy. Doszłam do wniosku, że mam do czynienia z uważnym obserwatorem. Zna życie, zna się na ludziach i we mnie też umie czytać. W sumie od początku naszej znajomości nieźle mu to wychodziło. 

Gdy zdałam sobie sprawę, że bez sensu zamykać się w sobie, barykadować, wtykaniem szpilek unikać odpowiedzi albo zmieniać temat, bo on i tak wie, to byłam trochę zła, że tak sobie we mnie czyta jak w książce. Ale i tak nie składałam broni, wszak Don Kichotowi konkurencja się przyda, to może ktoś z wiatrakami w końcu wygra. Gdy stwierdził, że lubi gdy wtykam te swoje szpilki z mieszanki cynizmu, złośliwości, inteligencji, żartu i sympatii, to zostałam kompletnie rozbrojona. 

Nie dość że przterzymał zmasowany atak szpilek, to jeszcze lubi, jak mu je wtykam. W pierwszej chwili pomyślałam, że chyba oszalał i chojraczy. Po czym wyrzekłam: "O ja cież pierdzielę cholera jasna! Ty tak na serio?! Masz dziwne upodobania, ale niech będzie. Jak na faceta jesteś dość inteligentny. ;)" I tak się nasza przyjaźń zaczęła. Dla postronnego obserwatora przyjaźń dziwna i niezrozumiała. Uwielbiam rozmawiać z tym człowiekiem. Inteligencja, kultura i poczucie humoru. Jest jeszcze bardziej niecierpliwy niż ja i bardziej w gorącej wodzie kąpany, serce ma wyjątkowo miękkie, ale tyłek amortyzuje wiele.

Dobrze mieć przyjaciół, lecz o nich nie tak znów łatwo. Czasem zjeść trzeba wiele beczek soli. Im bliższa nam osoba, tym mocniej reagujemy, gdy dzieje się jej krzywda, gdy cierpi, choruje. Bliscy ludzie, prawdziwi przyjaciele to skarb, tylko o te relacje trzeba dbać. Mogę mieć dziurawe kieszenie, dziurawe buty, ubrania z łatami, mogę nie mieć nic z tych rzeczy materialnych, a i tak jestem bogata. Jestem krezusem. Bo są wokół mnie ludzie, którzy mnie kochają, którym na mnie zależy, którzy mnie lubią i szczerze życzą mi dobrze, których kocham i ja, na których szczęściu mi zależy, których lubię, szanuję i podziwiam, ale których nie zawsze potrafię docenić, czasem spotkania z nimi odkładam na później, bo wciąż jest tyle czasu, bo na pewno jutro będzie następny dzień. W poniedziałek otrzeźwiło mnie, że jutra może naprawdę już nie być - dla nich lub dla mnie. 


ps. Wieści są dość dobre, choć obrażenia poważne. Teraz mój przyjaciel potrzebuje spokoju. Jest bardzo słaby. Mam jednak nadzieję, że z każdym dniem będzie się mu poprawiać i że wyjdzie z tego cały, wróci do zdrowia i pełni sił. Trzymam za niego mocno kciuki.

27 sierpnia 2012

Wypadek.

Cały wieczór chodzę jak trzaśnięta wielkim młotem. Nie bardzo wiem, co się wokół mnie dzieje. Oczy są nieustannym źródłem słonych strumyków. Nie umiem znaleźć sobie miejsca.

Mój bardzo bliski przyjaciel miał rano wypadek samochodowy. Został ciężko ranny. Dowiedziałam się o tym dopiero wieczorem. Czuję się podle, bo ten wypadek to poniekąd przeze mnie. Byłam u praprzyczyny. Jechał po mnie i do mnie. 

Moja arogancja. Mój egoizm. Nie poszłam na kompromis tylko uparłam się przy swoim. Choć miałam złe przeczucia, to je zignorowała i się jak głupia uparłam. Idiotka. A teraz on tam leży w ciężkim stanie, a ja nie mogę nic zrobić. Nawet nie mogę go odwiedzić, bo zwyczajnie mnie nie wpuszczą, bo jestem nikim. 

Zawdzięczam wiele temu człowiekowi. Tyle dla mnie zrobił... Całkiem bezinteresownie... A ja nie mogę nic zrobić dla niego, który leży tam przeze mnie. 

Gdyby nie ja... nie jechałby tą drogą i o tej porze... w ogóle nie wsiadłby do auta... lepiej... w ogóle by go w okolicy nie było... możliwe że w promieniu kilkuset kilometrów...

To ja powinnam tam leżeć. W mojej pracy nie muszę mieć idealnego stanu zdrowia. Mój przyjaciel musi. Zrobiłabym wszystko, żeby wyszedł z tego, żeby wyszedł z tego bez konsekwencji dla jego zdrowia i organizmu. 

Wiem, że zawsze mogę na nim polegać. Prawdziwy przyjaciel. Niezawodny. Wyrozumiały, choć jako człowiek niecierpliwy. Szalony, spontaniczny i pełen radości życia. Kompletne przeciwieństwo mojego smutku, samotności, zamknięcia i depresji. Jest podporą wszystkich wokół, filarem swojej rodziny.

Rozmawiałam z nim rano, a 9 minut później miał wypadek. 

Człowiek, który będąc za kierownicą, nigdy nawet stłuczki nie miał. Pomagał mi ostatnio doskonalić moje umiejętności kierowania pojazdem. 

To jest pierwszy raz, gdy naprawdę chciałabym cofnąć czas. Nie mogę na siebie patrzeć.

Obiecuję sobie, że zrobię wszystko, żeby choć częściowo odwdzięczyć się za to, co dla mnie zrobił. Zrobiłam dla niego zbyt mało. A dziś poczułam, jak bardzo jest ważny dla mnie. 

Arogancja i upór. Pieprzona egoistka. 

To się nie powinno było wydarzyć.  

23 sierpnia 2012

Do Europy.

Żyję na spontanie. Bez planu. Bez przyszłości. Bez jutra. Odkąd pamiętam, plany nigdy mi jakoś nie wychodziły, nie tylko na dobre, zazwyczaj po prostu rozpływały się w niebycie. I jak zwykle bez planu mam pomysł. Chcę do Europy! Tak jakby Polski w tej Europie nie było... bo Polska to Polska. Tylko się zastanawiam... Trochę chyba niepotrzebnie rozmyślam o tym, co będzie dalej i co jeśli... Gdybam sobie, bo przecież powinnam być gotowa na każdą ewentualność, tylko tak się nie da. 

Moja przyjaciółka powiedziała mi, że nie mam się nad czym zastanawiać, tylko jechać tam, gdzie mnie oczy poniosą. Mój dobry znajomy mówi mi, że jedyne co tak naprawdę mnie ogranicza to kwestia wyboru - kiedy i gdzie, bo reszta nie stanowi problemu i że jeśli uważam, że należy zamknąć oczy i palcem wybrać jakiś punkt na mapie, to tak powinnam zrobić.

Chcę do Europy. Mogę. Pcha mnie tam i ciągnie. Gdzie konkretnie... a bo ja wiem... Gdzieś na pewno. Lubię żyć w ruchu. Nomadyzm. Zmiany miejsca, otoczenia. Chciałabym... do Szkocji na wrzosowiska, do Grecji nad morze, marzy mi się Prowansja i lawenda, nie pogardziłabym wycieczką przez Rumunię i Słowenię, w sumie hiszpańskie jedzenie też mnie ciągnie... 

Jedno jest pewne - podróż. Gdzie - okaże się. Relacja - na bieżąco tu. 

Pora na decyzję.

17 sierpnia 2012

Sportowe bóle?

Nie wiem, ile razy zabierałam się za napisanie kolejnej notki. Siadałam, zaczynałam i mój kręgosłup wrzeszczał: "dość!". Od pewnego czasu ta podpora, dzięki której nie wyginam się na prawo i lewo jak kurze płuca na słomianych nogach, niedomaga. Zaczęło się niewinnie pewnego dnia. Właściwie nic się nie wydarzyło. Dzień jak każdy inny. Tylko nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, kręgosłup zawył z bólu. O dłuższym siedzeniu nie było mowy. Schylanie się... droga przez mękę. Mogłam tylko chodzić i leżeć, ale ile tak w kółko można. 

Diagnoza lekarska: samo przyszło, samo pójdzie. 
To mnie dopiero zwaliło z nóg.

Po prochach, mazidłach i innych specyfikach jest lepiej choć szału nie ma.

Tak się właśnie zastanawiam, czy czasem ów ból to nie skutek urazu, którego nie pamiętam. Coś mi gdzieś dzwoni, ale wciąż wydaje mi się, że to bez związku. W każdym razie usiłuję się przekonać do basenu, bo do pływania nie muszę. Póki co taplam gdzie się tylko da, byle z daleka od basenu, bo na samą myśl bierze mnie obrzydzenie. No ale może jednak...

Wracając do wcześniej poruszanego tu tematu siatkówki. Rosja zdobyła złoto i wyrzuciła naszych za burtę w ćwierćfinale. Myślę, że Rosjanie wygrali zasłużenie. Kibicowałam im w meczu z Brazylią i trzymałam kciuki za Włochów, którzy mogli się cieszyć z brązu. Naszym oczywiście kibicuję i cieszę się, że będą wciąż mogli pracować z obecnym trenerem. Przed nimi nowe wyzwania, kolejne turnieje i szanse medalowe, a na przygotowanie się do igrzysk mają 4 lata. 

W Londynie zdobyliśmy 10 medali (2 złote, 2 srebrne, 6 brązowych). I mało, i dużo, ale wszystkie są cenne. Cieszyłam się bardzo z każdego z nich, a ci którzy je zdobyli, walczyli dzielnie. I zwyciężyli (i wcale nie mam tu na myśli tylko miejsca na podium). 

Nie da się zdobywać medali w każdej konkurencji, w której wystawia się zawodników - nawet Amerykanom się to nie udało, choć zdobyli tych medali zdecydowanie najwięcej. Nie da się zawsze wygrywać. Przecież przyszli mistrzowie musieli z kimś współzawodniczyć, walczyć. Sportowcy nie są robotami, maszynkami do wygrywania, bo nawet taki M. Phelps jest tylko człowiekiem i można z nim wygrać. Cieszę się bardzo z sukcesów naszych zawodników i gratuluję im. 

Mam nadzieję, że za cztery lata w Rio de Janeiro worek z medalami nie tylko się rozwiąże, ale się rozerwie. Życzę tego naszym sportowcom i nam. 

6 sierpnia 2012

Śmiać się czy płakać?

3:1 dla Australii 
Widmo drugiej porażki stało się faktem.

Śmiać się czy płakać? Polacy przegrali ze świetnie grającymi w obronie Australijczykami. Gra naszego przeciwnika w ataku na zagrywce nie była nadzwyczajna, nie była imponująca. Można było z nimi wygrać. Jednak gra Australii w obronie... to było coś. Bronili wszystko. Kolejne punkty nasi zdobywali ciężko. A Australia nie tylko nam sprawiła wiele problemów. Niewiele brakowało, aby Włosi z nimi przgerali (wymęczyli zwycięstwo 3:2). Bułgarom też tak łatwo nie szło, mimo zwycięstwa 3:0. Namęczyli się chłopaki. Australia w obronie gra świetnie i dzięki temu zdobywa kolejne punkty, rozkłada przeciwnika i obniża jego pewność siebie. 

Po meczu z Włochami zaczęłam się obawiać trochę Australijczyków. A po sobotnim meczu naszych z Wielką Brytanią... No cóż. Nasi wygrali 3:0 w kiepskim stylu. A dziś w kiepskim stylu przegrali. Jedynie trzeci set, podobnie jak w meczu z Bułgarami był na jako takim naszym poziomie. Reszta meczu...? Jakby sami nie wierzyli, że mogą wygrać. 

Awans do ćwierćfinału nie jest zagrożony. Nasi z grupy wyjdą. Na kogo trafią? Okaże się po zakończeniu wszystkich spotkań. Sądzę, że bez względu na zajęte miejsce w grupie, naszych czekałby i tak trudny mecz. Żadna drużyna z drugiej grupy tanio skóry nie sprzeda i w ćwierćfinale czeka nas bój. Nasi muszą grać swoją siatkówkę i to na najwyższym poziomie. Dali ciała. Nie mieli pomysłu na grę. Mnożyły się błędy własne jak grzyby po deszczu. Grali źle, a właściwie to momentami coś grali, momentami grali swoje, a tak to stali sobie na boisku, żeby Australijczycy mieli z kim grać. Jeśli nasi chcą myśleć o wygranej, muszą wziąć się w garść i grać, grać swoje.

Medialny balonik rozwalił się już całkowicie. I pięknie. Myślę, że po wyjściu z grup zacznie się gra na nowo. Jakby inny turniej. I będą niespodzianki.

Trzymam za naszych kciuki, bo teraz wsparcie bardzo im się przyda. Mają czas na analizę błędów, wyciągnięcie wniosków i odpoczynek, żeby obudzić się wreszcie, a nie grać jak śpiące królewny. 

Czekam spokojnie na ćwierćfinał. Jeszcze wszyscy będą przecierać oczy ze zdumienia.

3 sierpnia 2012

Czasem wstydzę się, że jestem Polką.

Czasami się wstydzę, że urodziłam się w tym kraju, że mam polskie obywatelstwo, że jestem w przeważającej części Polką. Wstydzę się. Wstydzę się na przykład wtedy, gdy sieć przepełniona jest obraźliwymi komentarzami dla naszych sportowców. Coś się komuś nie uda, zaraz obrzucają go błotem w wyjątkowo chamski sposób. 

Tak. My Polacy potrafimy być chamami. Potrafimy poniżać naszych, szydzić z nich, wytykać palcami. Potrafimy skutecznie dobijać psychicznie. Tylko czemu żaden z tych, którzy tym błockiem rzucają, nie weźmie się i nie pokaże na co go stać? Nie potrafi? Nie robił tego nigdy? 

Wielu się wydaje, że to nic takiego wystartować na igrzyskach. Przecież to takie "pierdnąć w kij i zrobić parasol". No złoty medal to dla Polaków powinna być formalność w każdej konkurencji, w której startują. 

Bywa, że odnosimy sukcesy. Zdobywamy medale, przezwyciężamy nasz organizm - dobry przykład naszych wioślarek, które zdobyły dziś brąz. A czasem przegrywamy, zwłaszcza sami ze sobą - nasz młody młociarz Paweł Fajdek, mimo świetnej formy, nie awansował do finału, spalił wszystkie trzy rzuty. Pech? Brak doświadczenia na imprezie tej rangi? Może najzwyklej w świecie zjadły go nerwy, przegrał w głowie i spalił? Może za bardzo chciał? Sam wie najlepiej. Zresztą nie on jeden. Takie wpadki zdarzają się na tych igrzyskach także utytułowanym mistrzom.
Nasi debliści w tenisie walczyli dzielnie, ale ulegli w I meczu. Za to Sylwia Bogacka uszczęśliwiła nas srebrem. Siatkarze wygrywają, to w sieci pełno tekstów w stylu, że siatkówka powinna być naszym sportem narodowym. Gdy przegrywają... są poniżani, obrzucani wyzwiskami, wyśmiewani, pojawiają się teksty o ich głupocie i braku umiejętności. "Dominatorzy" przypłynęli na ostatnim miejscu w finale, a siatkarze plażowi awansowali do 1/4 turnieju olimpijskiego. A co z naszym judoką, któremu nie sprzyjali sędziowie? Przykłady mogę mnożyć i wcale nie trzeba daleko szukać. Porażki i zwycięstwa mogą być udziałem każdego. Przyczyn porażek może być wiele.
 
Co robią Polacy (Rzecz jasna nie wszyscy, a pewna część.)? Jak jest dobrze, to nagle się okazuje, że daną dyscypliną tyyyyluuuu się interesuje i trzeba się za wszelką cenę podpiąć pod czyjś sukces. Jest mnóstwo kibiców, każdy się zna, od zawsze kibicował, itp. itd. Ilu jest tych prawdziwych? Natomiast gdy coś nam nie wychodzi, sportowcy przegrywają, psują, nawet jeśli minimalnie, nawet jeśli po walce, to trzeba ich opluć, zdeptać, trzeba z nich szydzić tak, żeby się więcej w żadnym konkursie nie pokazali, bo przecież to wstyd. Choć jak wyjdzie i medal jest, to też trzeba dowalić i wyśmiać, żeby jak najbardziej pognębić, bo to wstyd, że nie umie się panować nad organizmem, wstyd, że tylko srebro czy brąz. Wstydzić to się powinni ci, którzy anonimowo i po chamsku obrażają innych.

A ja się wstydzę, że jestem Polką. Wstydzę się za to nieustanne chamstwo. Wstydzę się za tę radość, gdy komuś z naszych powinie się noga. 

Ja za żadnego z naszych sportowców nie wystartuję w zawodach. Nie umiem im pomóc, ale życzę im jak najlepiej. Zdarza się, że ich występy są słabe, czasem nawet bardzo słabe, a przyczyny porażek bywają różne, ale to oni i trenerzy mogą z nich wyciągnąć wnioski. Czasem i mistrzom też nie idzie. Czasem kończą po porażkach karierę. Nikt z nich nie jest robotem, maszynką do wygrywania, która nie popełnia błędów, nie miewa kontuzji, słabych dni, nie musi walczyć z własnym ciałem, nie daje się ponieść emocjom, której nie zjadają nerwy. Czy ktoś z nas jest robotem albo taką maszynką? Ja nie jestem.

Nie przyklaskuję porażkom. Nie usprawiedliwiam przegranych. Jednak ich rozumiem. Miałam kiedyś przed sobą wielką szansę. Ogromną. Nie wykorzystałam jej. Pomimo dużej odporności na stres, pomimo umiejętności, dobrego przygotowania... zjadły mnie nerwy. Pożarły mnie. Przegrałam już w swojej głowie. Choć początkowo byłam taka pewna siebie. Zbyt pewna. I młodość mi wcale nie pomogła. Nie wiem, co się stało. Może pech, może brak doświadczenia, może... do dziś nie wiem. Spaliłam się totalnie. Porażka była dotkliwa.

Porażki się zdarzają - tak w życiu, jak i w sporcie. To nie jest żaden wstyd przegrać. Wstydzić mogą się ci, którzy szydzą z przegranych. Wstydzić się można, gdy się poddaje zupełnie bez walki, bez chęci do niej. Tylko wtedy wstydzić się może co najwyżej ten, który się poddał, jednak to nie uprawnia nikogo do obrażania go. Czasem coś się nie udaje, tylko czy to jest powód, aby się z kogoś śmiać, aby w ordynarny sposób mieszać go z błotem? 

Krytyka? I owszem. Lecz zdrowa krytyka, nazywanie rzeczy po imieniu. Chamstwu mówię jednak: "nie".

Przegrać mecz, spalić wszystkie rzuty, skończyć wyścig na ostatnim miejscu to nie jest powód do dumy, ale nie jest to też powód do drwin i wyzwisk. Stało się. Może lepiej byłoby wesprzeć? Wszak porażki są po to, aby uczyć, a nie po to, aby gnębić. Może lepiej byłoby podziękować za dotychczasowe sukcesy? Może lepiej byłoby powiedzieć, że stało się, ale trzeba się podnieść, wyciągnąć wnioski, by nie powielać błędów i stanąć do walki znów? Tylko czy nas Polaków na to stać, a raczej ilu z nas na to stać? 


ps. Skończyłam pisać notkę i zadzwonił telefon. Odebrałam. Mój rozmówca szybko skierował rozmowę na sportowe tory. Człowiek, który uwielbia powtarzać opinie innych. Krytyka, krytyka i krytyka okraszona wulgaryzmami i chamstwem. Mi też nie przepuścił. Zbluzgał mnie za to, że powiedziałam, że ci, którzy potrafią tylko obrażać oraz krytykować innych, powinni sami wziąć udział w zawodach i pokazać, co potrafią. W ten sposób dowiedziałam się, że jestem: "głupią idiotką, która nie ma pojęcia o sporcie i o życiu". 


2 sierpnia 2012

CD.

3:0 wygrali polscy siatkarze z Argentyną

siatkarze plażowi  w 1/8

Mecz wygrany. Pierwszy set i drugi set trochę wymęczone, choć widać, że nasi przeanalizowali porażkę z Bułgarią, mecze Argentyny i wzięli się do roboty. Trzeci set zagrali bardzo dobrze. Teraz w grupie zostało pokonanie Australii i Wielkiej Brytanii. Liczę, że nasi zagrają na swoim poziomie i nie będą się męczyć z przeciwnikiem. Zarówno jedna, jak i druga drużyna nie reprezentuje jakiego rewelacyjnego poziomu, lecz nie należy ich lekceważyć. Obie potrafiły zmęczyć przeciwników i sprawić trochę kłopotu. Jestem ciekawa, jak będą wyglądały te mecze w wykonaniu naszych zawodników. 

Z uwagą obserwuję również to, co dzieje się w drugiej grupie. I wiem jedno. Po wyjściu z grupy będą czekały nas ciężkie mecze. Bardzo. Mam nadzieję, że zagramy trzy razy i że wszystkie trzy mecze wygramy. 


A teraz pozwolę sobie słówko o naszych siatkarzach plażowych, którym życzę jak najlepiej i bardzo chciałabym zobaczyć ich na podium. Grają dobrze. Może żal trochę przegranego pierwszego meczu, ale czasem nie ma tego złego... Hitem w sieci były wpisy Amerykanów po porażce amerykańskiej pary z naszymi chłopakami. Gdy czytałam co też tam internauci powymyślali, spłakałam się ze śmiechu. Oni nie mogli uwierzyć, że nasi ich pokonali! Bo jak to skoro....
- w Polsce nie plaż bo Polska nie ma dostępu do morza (jakby brak dostępu do morza utrudniał granie w plażówkę), a najbliższa plaża to St. Tropez (gdyby Polska leżała w Rumunii, to może może...)
-  w Polsce jest zimno (a co ma piernik do wiatraka)
- przecież w Polsce chyba nie ma lata? pór roku chyba też nie...? (nie no w ogóle... nawet na Syberii jest wiosna, ale przecież nie w Polsce)
- itd. itd. 
 Oczywiście królowały stwierdzenia, że nie mamy dostępu do morza i nie mamy plaż, więc nie możemy tak dobrze grać w siatkówkę plażową. Właściwie w ogóle nie powinniśmy umieć grać w siatkówkę plażową. 

Jaki stąd wniosek? Dziwne, że w ogóle potrafimy w jakąkolwiek siatkówkę grać. 

Teraz pozostaje nam tylko, jeśli trafimy na USA, sprać im tyłek na kwaśne jabłko i pokazać, kto rządzi w męskiej siatkówce. Więcej powiem, siatkarze plażowi powinni też postawić kropkę nad i. Liczę na dobre wyniki, a najlepiej na podium. Ciekawe co wtedy wymyślą pseudoznawcy w sieci?