11 czerwca 2013

Jakość szczęścia.

Nie było mnie tu. Przepadłam. Taplam się w szczęściu.

Świecę na kilometr własnym blaskiem. Nie mogę przestać się uśmiechać. Oczy mi błyszczą. Jestem szczęśliwa. 

Nawet gdyby moje szczęście miało trwać przysłowiowe pięć minut... to wolę je sto razy bardziej od tego, które znałam do tej pory. Gdybym miała wybierać - to co mam teraz i co czuję teraz tylko przez chwilę czy to, co znałam do tej pory przez resztę życia...??? Wybrałabym to, co czuję teraz choć na chwilę. 
Jakość szczęścia. Nieporównywalna. 

Kiedyś napisałam tu, że chciałabym bardzo doświadczyć w życiu połączenia normalności, zwyczajnego życia z czymś niezwykłym. Bycia i z nie-byciem. Żeby mnie to nie niewoliło, nie robiło ze mnie drewnianej, żeby mnie obecność drugiej osoby nie męczyła, nie spinała, żeby to było takie naturalne, zwyczajne, ale jednocześnie, aby napawało szczęściem, było niezwykłe. 

Właśnie tego doświadczam. Fascynujące, nieprawdopodobne, cudowne. 

Kiedyś opisałam tu też jeden z moich snów. Bardzo erotyczny. Człowieka, którego w nim widziałam, znałam tylko ze snów. Facet bez twarzy. Dopiero za którymś razem mogłam spojrzeć w jego oczy. W weekend spoglądałam w nie z bardzo bliska. Nie we śnie. Na jawie. 

Mój mózg nie ogarnia tego, co się dzieje. Kompletnie tego nie rozumiem ani ja, ani moje zwoje mózgowe. Szczerze mówiąc, nie muszę tego rozumieć. Nawet jeśli to ma trwać tylko chwilę, to dla tej chwili warto było żyć prawie 30 lat. 

Wyglądam tak samo. Jestem tą samą osobą. No może troszkę lżejszą przez pracę ;), lecz jednak tą samą. Tylko nieporównywalnie szczęśliwszą. 

W sobotę wieczorem siedzieliśmy na przeciwno siebie w mojej ulubionej pozycji, spełnieni, szczęśliwi. Jego uśmiech, radość w oczach... Pierwszy raz w życiu spełnienie faceta napawało mnie szczęściem.

Mam gdzieś czy ktoś mnie w tej chwili mnie zlinczuje, za to co napisałam powyżej. 

Jestem wewnętrznie rozpalona. Jestem. Przez niego. Z jednej strony mnie rozprasza, a z drugiej zmusza mnie do wzmożonej koncentracji. Nie blokuje mojego natchnienia. Gdy jest obok, ogarnia mnie totalne poczucie bezpieczeństwa. Jak wtedy gdy żyli moi rodzice i byli zdrowi.

Niczego nie muszę, ale nagle mogę wszystko. Zwyczajne normalne życie zmieszane z czymś niezwykłym. 

Boję się tak śnić na jawie. Właściwie nie śnię. Żyję. To jest moje życie. To co było snem, stało się nagle życiem. Nie szukałam tego. Nie sądziłam, że to się w ogóle może zdarzyć, że tego doświadczę, że to mnie to spotka. 

Nie myślę o tym, co będzie jutro. Moje jutro jest dziś. Moja przeszłość jest dziś. Tylko to dzisiaj liczy się dla mnie. Reszta jest bez znaczenia. 

Moja przyjaciółka nazywa taki stan zakochaniem, zauroczeniem, miłością. Jednak ja tego bym tak nie nazwała. Różowych okularów nie mam. Zaćmienia na mózgu również, bo jakoś moje zwoje wciąż pracują i mają się świetnie, choć nie wszystko potrafią ogarnąć. Z drugiej strony, to czego rozumem ogarnąć nie można, ogarnąć można duszą i sercem. Spokój i trzęsienie ziemi w jednym. Będzie co ma być. Całkowicie instynktowne podejście. Po całości intuicyjne. Nie wiem, co da mi jutro. Jednak wiem, że w tym stanie chciałabym trwać do końca życia. 

Nieoczekiwanie znalazłam sobie najodpowiedniejsze miejsce dla siebie. 

Moja filozofia życiowa jest bardzo prosta: żyć swoim życiem i być szczęśliwą.