26 maja 2014

Je suis perdu.

Szufladki ze słowami są dziwne. A już najdziwniejsze są te ze słowami w różnych językach. Podobno w mózgu mamy szufladkę na język ojczysty i języki obce. Sama nie wiem. Ostatnio wszystko mi się miesza, a ja momentami mówię zmiksowanym hmmm... dialektem? Zaczynam w jednym języku, kończę w innym, a w środku zdania też coś powrzucam. Czasem zupełnie nie potrafię się przestawić na inny język. 

Zaczynam się powoli domyślać, jak mogli czuć się apostołowie, jak nagle zaczęli mówić różnymi językami. W mojej głowie mniej więcej to samo. 

Co prawda swobodnie przechodzę z polskiego na angielski, czasem niezauważalnie. Mój holenderski, choć nadal okropnie niegramatyczny jak szybko chcę coś powiedzieć, w wymowie zajeżdża francuskim i nic na to nie mogę poradzić, zwłaszcza jak za dużo nagromadzi się obok siebie - g (w hol. czytane jak h), h, ch, r, s, z. Tragedia. 

W dodatku jakież było moje zdziwienie, kiedy oglądałam sobie program w holenderskiej telewizji. W skrócie - facet był w Afryce, w jednym z krajów, w których mówi się między innymi po francusku. Rozmowę prowadzono we francuskim i angielskim, napisy były holenderskie. Akurat robiłam ciasto, więc zamiast oglądania, zafundowałam sobie słuchowisko. I zdziwiłam się, że jednak rozumiem nieźle ten francuski. Wydawało mi się do tej pory, że mnóstwo zapomniałam. A jednak... szuflada w głowie się otworzyła i klucz się znalazł. 

Podobnie zdziwił mnie niemiecki. Próbowałam wbić to sobie do głowy bardzo dawno temu. Tak jakieś 20 lat z hakiem minęło. No i coś mi w tej łepetynie zostało. Czasem też tato wrzucał przy obiedzie jakieś niemieckie słowa, poza tym teraz ten niderlandzki język i... trochę tych Niemców rozumiem. Ale nawet zwykłe proszę czy dziękuję, bardzo ciężko przechodzi mi przez gardło. Jestem niemiecko-niewyuczalna ;) Aczkolwiek przydaje się... czasem mam wrażenie, że Niemcom wydaje się, że każdy zna ich język albo przynajmniej znać powinien. Po angielsku jakoś tak opornie z nimi... albo to może tylko ja na takich trafiam. 

Tu w Holandii, to przynajmniej dziwnie na mnie nie patrzą, jak mieszam niderlandzki i angielski. Nie wszystko umiem powiedzieć i wytłumaczyć, o co mi chodzi. Na szczęście większość ludzi mówi tu ludzkim, normalnym, zrozumiałym językiem. Dla mnie. Żeby była jasność. I choć czasem zwijają się ze śmiechu, jak po holendersku usiłuję coś wytłumaczyć albo strzelam miny, jak nie rozumiem, to nie poddaję się i dzielnie walczę z tym językiem własnym językiem. Cud, że jeszcze sobie go nie połamałam. Choć czasem mam wrażenie, że składa się jak harmonijka albo układa się w drobną kosteczkę. 

Wracając do szufladek w mózgu... W tej chwili muszę sobie tłumaczyć słówka na angielski, względnie na francuski, bo jak przetłumaczę na polski, nie potrafię ich zapamiętać. A co gorsze, bywa, że znam znaczenie słowa, ale nie umiem znaleźć polskiego odpowiednika bez posługiwania się angielskim czy francuskim. 

I tak to już jest, że czasem czuję w różnych językach. Myślę w różnych językach. Tak sobie myślę, że języki są jak palety barw. W zależności od tego, co czujemy, o czym myślimy, szukamy na nazwanie tego odpowiednich słów. Ja jednak jakoś nie mogę posługiwać się np. tylko jedną paletą. Potrzebuję ich więcej. Coś co dobrze da się wyrazić jednym językiem, w innym już mi tak nie brzmi. Może to zasługa słów? 

Słowa to moje życie. Litery, zdania, zapisane stronnice. Książki i języki to moje życie.