20 maja 2011

Chmura.

Gorąco. Słonecznie. Trochę duszno. Prawie jak latem, choć przecież wciąż to wiosna. Postałam sobie pod chłodnym deszczem kropel po całym dniu wysiłków umysłowych. Zmęczenie gdzieś sobie uleciało. Czarna krótka luźna sukienka, bose stopy, mokre włosy roztrzepane palcami i już mogłam udać się do kuchni, którą szybko wypełnił zapach bazylii, kawy i prażonych nasion słonecznika.

Wzięłam miskę z jedzeniem, kubek z kawą i wyszłam na balkon. Odstawiłam wszystko na parapet i zamiast zabrać się za jedzenie... przymknęłam oczy. Stałam tak sobie, czując jak wiatr rozwiewa mi włosy, które schnąc szybko, zmieniają się z w delikatne fale. Powietrze pachniało deszczem, choć niebo wciąż było błękitne. Tylko na wprost mnie na niebie usadowiła się przepiękna duża chmura. Dawno takiej nie widziałam. Górna połowa była biała, lekko żółta, jakby zabarwiona słońca pocałunkami. Przybrała wygląd mężczyzny, który pochyla się, ciągnąc wóz z sianem. Mężczyzna miał w dłoniach gruby sznur, a jego twarz... wyraźnie zarysowane kości policzkowe i podbródek, a usta z nitek obłoku miał piękne, miękkie... aż chciałoby się wyciągnąć dłoń i delikatnie przesunąć palcami po jego wargach... pocałować...

Dolna połowa chmury miała kolor piasku na pustyni i wyglądała jak pustynna burza piaskowa. Wpatrywałam się jak urzeczona w ten obraz. Przysiadłam na progu i jedząc kolację wpatrywałam się w tę chmurę, nie mogąc oderwać od niej oczu... a może od niego... te kolory, kształty... jak rzeźba...

Gdy skończyłam jeść na niebie kruk czarny trzepotał skrzydłami, wielka żaba goniła kaczkę, która próbowała się schronić w ramionach wilka. A mężczyzna pociągnął wóz swój w kierunku jasnego okna, gdzieś na północ.

Stałam, pijąc kawę i wpatrując się w miasto. Kawki jak zwykle wydzierały się, nie mogąc zdecydować się, na którym drzewie przysiąść. W oddali słychać było stukot pociągu, nie taki głośny jak nocą, gdy miasto śpi. Czasem, gdy wiatr jest duży, słyszę jak woda faluje i tańczy, rozbija się o brzeg. Słychać już żab rechotanie. A ja tęsknię za lasem, za jeziorem, za zapachem siana i poziomek, za rozmowami do rana i zapachem bylicy wrzucanej do ognia. Zdążyło się ściemnić i pierwsze krople zaczęły spadać z nieba. Deszcz składa pocałunki na moich ramionach, wiatr szyję i twarz muska, gdyby wraz z nimi pieściły moje ciało dłonie i usta kochanka...