16 grudnia 2013

Żyję. I nawet nie najgorzej się miewam ;)

Miesiąc minął jak jedna chwila. Długo mnie tu nie było, ale też wiele się działo. Dużo spraw się zbiegło w czasie, a ich rozwiązanie nie mogło się obyć bez mojej osoby. Nie bardzo wiem, od czego zacząć. To może codziennie po troszku. Czuję się chora z tęsknoty z jednej strony, a z drugiej konsekwentnie działam.

W tym roku dzieją się dziwne rzeczy. Spełnienie drobnych i większych marzeń mam na wyciągnięcie ręki. Wystarczy złapać, zadziałać. Wykorzystać swoją szansę. 

Rano jechaliśmy sobie do pracy autem. Wyjątkowo grało radio. I tak się jakoś złożyło, że były to same świąteczne piosenki - stare i bardzo stare, co nie przypadło do gustu pasażerom, ale nikt nie upierał się przy wyłączeniu. Po świątecznej serii usłyszałam dźwięki "When i fall in love" i głos Nat King Cole'a. To była ostatnia piosenka przed pracą. Siedziałam w aucie ze łzami na policzkach, dziwnie wzruszona. Nagle zapragnęłam świąt i zaczęłam się cieszyć na nie. Pierwszy raz od lat. Poczułam się tak, jakby święta już rozpoczęły roztaczanie swojej magii. 

W tym tygodniu rzecz będzie o spotkaniach z ludźmi, nocno-dziennej podróży do Gniezna, grillu w grudniu, o Deventer, Ootmarsum i Enschede, będzie też o Den Haag, a także o tym, co piszę poza tym miejscem.... dwie sztuki na ukończeniu, pomysł na trzecią już jest przekuwany w słowa, opowiadania, bajki i opowiastki świąteczne. Poza tym kilka tekstów, dzięki którym blog drugi wróci do życia. A wróci. No i jest też trzecie miejsce. Anglojęzyczne, ale o tym na razie ciiiii(cho)szaaaa jeszcze przez chwilkę. 

Lubię być sobą. I jestem ze sobą szczęśliwa. Dobrze, że mam siebie.