18 marca 2012

I zrobiła się wiosna.

I zrobiła się wiosna. Przyszła szybciutko drobniutkimi krokami, stukając obcasami i powiewając kolorowym szalem. Coraz cieplejszy wiatr swoim oddechem wzdyma jej spódnicę, rozwiewa włosy. Ptaki się obudziły i wieczorem głośno oznajmiają swoją obecność. A mi gdzieś szybko przeleciały ostatnie dni.

Stęskniłam się już za chrupiącym ogórkami i rzodkiewkami, za szczypiorkiem, który, gdy się go kroi, tak przyjemnie chrzęści, za pachnącymi słońcem pomidorami i truskawkami, za uśmięchniętymi "buźkami" czereśni. Z uwagą przyglądam się każdego dnia wysianym ziarenkom, z utęsknieniem czekając aż wyrosną. Majeranek, pietruszka, tymianek, bazylia... Oregano i rozmaryn rosną dzielnie. Może wysieję maciejkę...? Mama ją siała co roku, a ja lubiłam wieczorami siadać na balkonie z kubkiem herbaty w dłoni, upajać się jej zapachem, rozmawiać z mamą albo wpatrywać się w niebo, snując marzenia, obserwując gwiazdy. 

To właśnie zapachy mają taką moc, że dają mi poczucie bezpieczeństwa. Ostatnio dołączył do tych zapachów zapach nowy... pachnie mężczyzną. Nie wiem czemu, nie bardzo rozumiem i jeszcze nie doświadczyłam. Nawet trochę się tego boję. Nie powiem mu. Za nic. Jeszcze by się wystraszył ;) A bardzo go lubię. Przyjaciel. Po prostu. Tylko. I aż.

Odżyło kilka projektów, które zeszły na dalszy plan albo w ogóle pochowały się pod szafami czy w kątach. Narodziły się zupełnie niespodziewanie nowe pomysły, zwłaszcza jeden z teatrem związany wyjątkowo mnie cieszy. Po latach zdecydowałam się na chwilę wrócić do tego, co dawało mi tyle radości, co było moją pasją, a w pewnej chwili zaczynało być sposobem na życie.

W pewnym momencie miałam już wszystkiego dość, a wstanie z łóżka było katorgą. Zmęczona, sfrustrowana, wypalona i chyba w jakiś sposób samotna, zamknęłam się w swoim małym światku. Musiałam poszukać w sobie trochę siły. Wykrzesać trochę energii, aby móc działań na płaszczyznach obowiązków dnia codziennego. Ja pierdolę... Żesz k... jego mać! Chciało mi się wyć. Przecież powinnam była odpuścić sobie życie i zapierdalać 24 h jak jakiś głupawy robocik, którego wystarczy naoliwić, wymienić bateryjki i niech zapiernicza z motorkiem w tyłku. Chyba nie chodzi o to, aby robić coś na pokaz i byle jak, ale może ja się mylę i chodzi tylko o to, żeby inni widzieli, że coś robimy. W tym wypadam kiepsko niestety, bo wolę nie zrobić wcale niż byle jak, a jak już robię, nie lubię zwracać na siebie uwagi i czasem żałuję, że nie mam czapeczki, szaliczka, peleryny czy sweterka, które skutecznie by mnie ukryły, a ja mogłabym twierdzić, że to domowe skrzaty, krasnoludki czy coś... 

Właściwie to ja nie używam wulgaryzmów. Czasem tylko emocje są zbyt żywe. A czy mogą być martwe emocje? Zaczynam już słownie płynąć, na co niewątpliwy wpływ ma zmęczenie, godzina, głupawka i śniadanie, które jadłam wiele godzin temu. Bo jakoś tak zapomniałam o reszcie posiłków i dzień coś szybko się skończył... Jest dobrze. Jestem spokojna, nawet dość zrelaksowana, internet chodzi, blogger przestał mieć swoje fanaberie, lewa ręka mnie swędzi (to podobno na pieniądze), w lustrze zauważyłam, że ćwiczenia jednak dają jakiś efekt, bo nagle się okazało, że mam tyłek, który deski nie przypomina i posiadam mięśnie, o których istnieniu czytałam tylko w podręcznikach anatomii, bo moje ciało uparcie ukrywało je przede mną, bo w ogóle ich nie czułam. 

W sumie to nie wiem też, co się wokół mnie dzieje, ale dzieje się coś dobrego, jakoś szczęście sobie przypomniało, że ja w ogóle istnieję na tym świecie, na tej planecie, na tym kontynencie, w tym kraju, w tym mieście, w tej dzielnicy i przy tej ulicy. Normalnie szok. Cieszę się bardzo, bo tak fajnie jest sobie pożyć, tak po prostu.


ps. Wracam. I będę Was męczyć opowiadaniami, bajeczkami, jedzeniem i innymi pierdołami. Słowotokiem też ;) Pozdrawiam wszystkich wiosennie.