5 kwietnia 2013

Słowotok nerwowy.

Ciało czuje. Nawet gdy mózg zapomina. Nawet gdy gubimy kalendarze. Ciało pamięta. Podświadomość także. Nawet jeśli świadomość zajęta jest wszystkimi innymi sprawami. Ciało dobrze wie. 

Minęło 5 miesięcy. Już pięć miesięcy. Zaraz miną 4 lata. Ciało boleśnie przypomina mi każdego piątego dnia miesiąca, począwszy od grudnia, że taty już tu nie ma. Nie muszę patrzeć w kalendarz, aby wiedzieć, bo moje ciało doskonale wie. Dusza wie. Mózg także. Za chwilę miną 4 lata, za 24 dni dokładnie. Mamy już nie ma prawie 4 lata. 

Mogę udawać, że mnie to nie rusza. Mogę udawać, że radzę sobie świetnie. Mogę udawać przed wszystkimi, ale sama przed sobą nie potrafię. Chodzę daleko w las, tam gdzie rosną młode sosenki. Tylko tam zamiast szeptować, mówię pełnym głosem, czasem płaczę, czasem krzyczę. Tylko tam pozwalam mojej duszy cierpieć na zewnątrz. Tylko tam przestaję się ukrywać. 

Nie wiem, czego chcę. Już dawno przestałam to wiedzieć. Gdzieś umknął mi sens mojego życia. Dni mijają, a ja wciąż nie wiem, co ja tu robię. Przecież już dawno powinien trafić mnie szlag. Gadam głupoty. Głupota i tępota umysłowa. Wciąż mi się wydaje, że ja sobie nie poradzę. Z własnym życiem. Fakt, najlepiej sobie nie radzę. Szału nie ma. No dobra. Jest gorzej niż źle. Ale to gówno prawda, że ja sobie nie poradzę. Kompletna bzdura. Tylko wmawiam ją sobie jak mantrę. Bo tak jest łatwiej. Chyba już zupełnie oszalałam. Po całości. 

Może by tak zacząć od nowa, od momentu, w którym się zgubiłam. Rozwiązać sprawy, które rozwiązane nie zostały. Mam ich kilka. Nie wybieram się jeszcze na tamten świat, ale gdyby... Zresztą rodzina wie, że mają mnie spalić, a potem się mnie pozbyć. Żadnych cmentarzy, płyt nagrobnych. Po co. Wystarczy, że ktoś zadba o grób mojej siostry. Własnego nie chcę. Nie o śmierci jednak miałam tu pisać.

Aby zacząć coś, trzeba coś skończyć. Dręczy mnie coś, trochę rozgałęziono jest to coś. Nie mogę tego w żaden sposób ugryźć, nie wiem, jak to rozwiązać. Wszelkie próby kończą się porażką. Powinnam odbyć co najmniej dwie poważne rozmowy, tylko że... No właśnie. Chyba tylko mi się wydaje, że powinnam, bo z pukntu widzenia potencjalnych rozmówców może być widać zupełnie inaczej. Tylko... że... wkurza mnie to, że ja nie wiem, jak mam się zachować. Czy mam udawać pozbawioną kultury i nie mówić nawet "dzień dobry", bo rozdrażnię tym ludzi, a oni mają na mnie alergię...? Czy może jednak powinnam zachowywać się normalnie? Czy może należałoby zrobić krok wprzód, może przycisnąć do muru, pogadać...? Nie znoszę takich sytuacji. Wolę sobie wyjaśnij prosto z mostu raz na zawsze twarzą w twarz, niż później dowiadywać się niestworzonych rzeczy na swój temat, wyciągać sobie nóż z pleców i tłumaczyć się na wszystkie strony. W dupie to mam. 

Nie cierpię w ludziach obłudy. Nie znoszę ludzkiej głupoty. Nie rozumiem zgrywania bohatera, a jak przyjdzie co do czego - chowania głowy w piasek

Statystycznie zostało mi jeszcze trochę czasu, nawet sporo, ale przy takim poziomie stresu za długo nie uciągnę. Chyba. Nie znam  dokładnych możliwości własnego organizmu. Jeszcze daję radę, ale nie wiem, na jak długo starczy mi tych zasobów. Pozałatwiałabym wszystko. Tylko weź się człowieku zapytaj wprost - zapomnij, że się doczekasz odpowiedzi. To samo z większością odpowiedzi na pytania, które tobie zadają. Powiesz jak jest i po co? Nie tego oczekiwano.

- Nie mów, że jeszcze masz deprechę. Nie przesadzaj.

- Nie, no co ty. Już dawno nie mam. Czuję się lekka i swobodna, jestem radosna jak skowronek.


Wiecie, jaki jest mój największy problem? Czasem zapominam, że normalność nie jest dla mnie i usilnie dostosowanie się do otaczającego świata, skończy się dla mnie źle. A kiedy zapominam, usiłuję żyć tak, jak inni wokół. Normalnie. Cokolwiek to znaczy. Tylko że za cholerę tak nie potrafię. I nie chcę. Wiecznie sobie obiecuję, że to już ostatni raz, a potem dla świętego spokoju, powtarzam ten sam błąd, tak jak bym się nic nie nauczyła. Kretynizm i głupota. Własnej głupoty też nie trawię. Oszaleć można. 

Może to wszystko wina tego, że szykuje mi się kolejna przeprowadzka. Duża. Zmiany duże. Muszę jeszcze troszkę poczekać, ale wszystko zbliża się wielkimi krokami. Emigracja przez wielkie E.