16 czerwca 2010

Kiedy kobieta idzie do fryzjera...

Kiedy kobieta idzie do fryzjera to najczęściej albo potrzebuje odpowiedniej fryzury (z różnych powodów, na różne okazje), albo potrzebuje zmiany.

Jeśli o mnie chodzi, to takie miejsce jak salon fryzjerski istnieje w moim życiu odkąd pamiętam. Powód jest prosty, w moim życiu miewałam jedynie bardzo krótkie okresy, kiedy miałam długie włosy. Niech policzę...
I okres - przed ślubem jednej z moich sióstr, czyli wtedy gdy byłam malutką dziewczynką.
II okres - tuż przed I Komunią i kilka miesięcy po niej.
III okres - w szóstej i siódmej klasie podstawówki.
Przez pozostały czas moje włosy są krótkie mniej lub bardziej, ale jednak krótkie.

Skąd to umiłowanie do niezbyt długich włosów? Po prostu, kiedy były długie nie potrafiłam sobie z nimi dać rady, a chodzenie wciąż w rozpuszczonych nie podobało mi się i było niewygodne, poza tym schły okropnie dłuuuugooo.

Kiedy w moim życiu działo się coś (różnego kalibru) i ja potrzebowałam zmiany, musiałam iść do fryzjera i zrobić coś z włosami. Pamiętam dobrze swój pierwszy raz. Miałam nieco ponad 3 latka, zbyt wiele działo się wokół mnie spraw, których ja wówczas nie rozumiałam, z którymi nie mogłam sobie poradzić, bo były zbyt trudne dla tak małego dziecka, więc chciałam iść do fryzjera i obciąć włosy. Na bardzo krótko, na takiego jeżyka. Mama się zgodziła, bo przecież włosy w końcu odrosną. Pamiętam, że fryzjerka musiała mi położyć trzy poduszki na fotelu, żeby mogła mi obciąć włosy, bo ja musiałam się koniecznie w lustrze widzieć.

Kiedy obcięłam moje ostatnie długie włosy, było to po tym, kiedy przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy. Nawet rodzicom nie powiedziałam, że idę się pozbyć włosów. Po prostu jednego dnia wyszłam wcześniej na jedne zajęcia popołudniowe w drugiej szkole i obcięłam włosy. Do domu wróciłam wieczorem już z krótkimi. Od tamtego momentu nie miałam więcej długich. Nie chciałam.

Pierwsza klasa szkoły średniej wykończyła mnie psychicznie i fizycznie. Zakazy, nakazy, 4 semestry zamiast dwóch w ciągu roku szkolnego, o mało co, a wyleciałabym ze szkoły... z powodu pewnego nieporozumienia. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy moi rodzice zostali wezwani na rozmowę z dyrekcją. Krótko po rozpoczęciu się wakacji, a przed rejsem, poszłam do fryzjera i zażyczyłam sobie, aby pani pozbawiła mnie włosów. Ogoliłam sobie głowę maszynką. Zupełnie łysa nie byłam, moje włosy miały kilka milimetrów. Mama zaakceptowała, jak zawsze zresztą. Ojciec nie rozmawiał ze mną przez dwa tygodnie. A ja musiałam odreagować. Wyraz buntu. A włosy odrosły.

Kolejna wielka zmiana była oczywiście krótko po zdaniu matury, kiedy wyzwoliłam się z niewoli szkolnej i mogłam z włosami robić to, co chciałam, bez obaw, że będę mieć z tego powodu jakieś problemy. Przefarbowałam swoje blond włosy na czerwono. Sama. Trzy lustra, dwa opakowania farby i wielki bałagan, ale efekt był zachwycający. Przynajmniej dla mnie. Wreszcie pozbyłam się znienawidzonego przez lata koloru. Żadnych blond włosów na mojej głowie. Czułam się niesamowicie wolna. Ogniste włosy bardzo mi się przysłużyły.

Następna i jak na razie ostatnia "drastyczna" zmiana była jakieś trzy lata temu, kiedy kompletnie się wypaliłam, a paskudne rany, które we mnie powstały kilka lat wcześniej, wreszcie zaczęły się goić, a ja zaczęłam odzyskiwać spokój. I tak z rudej, stałam się czekoladowa, a moje włosy pokrył czekoladowy brąz. Idealnie wpasował się we mnie, jakbym od zawsze miała go na włosach. Miny znajomych i ich otwarte ze zdziwienia usta, kiedy mnie zobaczyli po iluś miesiącach nieobecności w kraju... BEZCENNE ;)

Nawet moja fryzjerka stwierdziła dzisiaj, że nie wyobraża już sobie mnie w innym kolorze, jak tylko w tej czekoladzie. Strzygła moje blond, moje czerwone we wszelkich odcieniach i moje czekoladowe także obcina. Zresztą to ona pomogła mi wybrać ten kolor. Zna mnie od wielu lat. Kiedy byłam u niej pierwszy raz, była jeszcze niedoświadczoną fryzjerką. Jest niewiele starsza ode mnie. Czasem sobie żartuję, że moja fryzura ewoluowała wraz z jej doświadczeniem. Prawda jest taka, że tak długo jak moja fryzjerka będzie pracowała, tak długo nie pozwolę nikomu innemu grzebać przy mojej fryzurze. Jakie to szczęście mieć fryzjerkę, która mnie doskonale rozumie, ani razu nie spieprzyła mi fryzury i wiem, że mogę spokojnie zamknąć oczy i powiedzieć jej, że może robić z moimi włosami to, co zechce, ponieważ efekt końcowy nie będzie się kłócił z moją osobowością, a co najważniejsze będę dobrze wyglądać.

Dziś też wróciłam do domu zadowolona, a moje włosy chyba jeszcze bardziej są szczęśliwe niż ja. Trochę zmieniona fryzura, inna grzywka, kolor ten sam, za to w lustrze radosny uśmiech.

Jedna wizyta u fryzjera, a skutkuje tyloma zmianami...

Zmiana fryzury - ABC złotych,
trzy tabliczki czekolady (jeszcze ich nie pożarłam ;) - X złotych,
kilogram truskawek - Y złotych,
pół kilograma czereśni - Z złotych,
uwolnienie się od toksycznej roboty i wyzyskiwaczy... BEZCENNE.

I mimo że wiem, że będzie mi teraz bardzo trudno, bo sama sobie rzuciłam wyzwanie, to mam jednak pewność, że sobie poradzę. Już się nie duszę. Oddycham!