21 lipca 2011

tak jakoś

Plany myszy jedzą.
Lepiej nie planować, bo i tak zjedzą.
Tylko czemu te cholery nie mogą żreć w inny sposób? Niech sobie żrą jak muszą, ale może jednak trochę inaczej, bez straszenia.


Boję się. Naprawdę się boję. Patrzę w lustro i mówię sobie, że powinnam być dzielna, że inni mają przecież znacznie gorzej. Czy ten czas musi być czasem takim pokurczem? Kopnęłabym go z chęcią w tyłek, bo kurczy się wtedy, gdy nie powinien. Mam tylko nadzieję, że darowano mi jeszcze trochę czasu, wystarczającą ilość czasu...

Chyba dotarło do mnie to, czego od pewnego czasu do siebie w ogóle nie dopuszczam... Dobrze, że to jeszcze nie teraz. Uświadomiłam sobie też coś bardzo ważnego. Gdybym sama siebie nie posłuchała, uległa racjonalnym argumentom sióstr moich, to ja sobie nie wyobrażam, co by dzisiaj było... Jedyny plus dzisiejszych wydarzeń jest taki, że może w końcu pewne sprawy do pewnych osób dotrą, a ja przestanę mówić do ściany.

Cholernie się boję i nie chcę myśleć o tym, co będzie, co jest nieuniknione. Wiem, że przeżyję to mocno. Dobrze, że już jest lepiej, a co będzie, czas pokaże. Uszło ze mnie powietrze, stres wychodzi i strach. Wdech, wydech, wdech, wydech... próbuję uspokoić zmęczone myśli. Wystraszyłam się, ale dobrze, że lepiej jest i mam nadzieję, że dobrze będzie.

Ah...

Rzadko właściwie oglądam telewizję, ale ostatnio nie potrafię sobie znaleźć miejsca. Śpię snem przerywanym, budzę się co chwilę, przekręcam się z boku na bok, w każdej pozycji jest mi niewygodnie. Jedynie nad ranem sen jest bardziej normalny choć krótki. Nie czuję się zmęczona fizycznie. Miotam się. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Wciąż coś gotuję, wymyślam kuchenne eksperymenty, łączę smaki, choć sama nie mam zupełnie ochoty na jedzenie. A jeść jednak muszę, więc wymyślam.

W poniedziałek wróciłam z pogrzebu mojego wujka, który był moim ojcem chrzestnym. Ciepły, dobry, cudowny człowiek. Jeszcze nie tak dawno się z nim widziałam, rozmawiałam, słuchałam jego relacji o tym, jak dzielnie walczył z chorobą, która jednak wygrała. Chociaż ja sobie myślę, że to pozorne zwycięstwo, bo przecież on zostawił w nas - ludziach swój ślad, mocno odciśnięty. I to on wygrał.

Czuję się coraz bardziej bezsilna, słaba. I jestem kompletnie zagubiona.

Włączyłam sobie telewizor i jakoś przypadkiem trafiłam na trzy filmy. Jeden po drugim. Wszystkie trzy lubię, a dwa ostatnie oglądałam nie wiem, ile razy. Uwielbiam je. Zawsze jakoś pojawiają się same z siebie, kiedy mi ich potrzeba, bo nie wiem, dlaczego, ale wyzwalają we mnie dobre emocje, energię. Przypominają mi różne zdarzenia, różne sprawy i na koniec zawsze się uśmiecham.

Życie proste nie jest, bo skomplikowane jest w prostocie swojej, ale w tej prostocie jest też piękne i radosne.