11 lipca 2013

No to mnie wylali.

Poprzedni tydzień skończył się fatalnie na polu zawodowym i dobrze na polu osobistym. Ten tydzień zaczął się fatalnie, a jak się skończy?

Z pracą się pożegnałam. Dżungla przez półtora tygodnia dobiła mnie ostatecznie. Z drugiej strony co to za przyjemność stanowić dla pracodawcy szereg liczb zamiast człowieka? 

Czy żałuję? Tylko z jednego powodu.

Czy wrócę do kraju? Nie ma takiej opcji. 

Pracy tu jest pełno i od poniedziałku szukam sobie nowej.

Od dwóch tygodni czułam, że to się tak właśnie skończy, bo zaczynają się kończyć moje fizyczne możliwości, a przewalanie codziennie w rękach po ponad 30 ton skończy się moim zwolnieniem, jeśli dalej będę mieć takiego pecha a ktoś dalej będzie mi w tym usilnie pomagał. 

Obecna sytuacja nie jest dla mnie dobra, bo trochę mi skomplikowała życie i narobiła problemów, ale dla życia prywatnego może okazać się zbawienna. Atmosfera w pracy momentami była nie do zniesienia. Przez tę cholerną robotę mieliśmy kilka nieporozumień, nagromadziło się między nami problemów i niewiele brakowało, abyśmy się rozstali. 

Intensywnie uczę się języka, orientuję się w możliwościach, szukam nowych rozwiązań, szukam nowej pracy. 

Zupełnie się nie załamuję. Nagle przestałam się męczyć, stresować, myśleć w kółko o tym, że przez Niego ludzie będą mi podkładać świnie, utrudniać pracę, że on będzie opierdalany jeśli tylko mi pomoże, nie będzie mieć normalnego życia w robocie za rozmowy ze mną, że wciąż ktoś będzie nas usiłować skłócić, tylko dlatego że z żadnym z tych pieprzonych facetów nie chciałam się umówić. 

Jedyna korzyść z tej pracy jest taka, że poznałam Jego. Najlepsza korzyść. Warto było się pomęczyć i pozajeżdżać samą siebie. 

Mogłam się uratować przed zwolnieniem, ale nagle doszłam do wniosku, że to co dzieje się poza nią, jest dla mnie znacznie ważniejsze. Po ostatniej naszej rozmowie dotarło do mnie, że bez niego to wszystko nic nie jest warte, bo wcale nie chcę, aby praca stanowiła sens mojego życia. 

Okropnie długą i wyboistą drogę musiałam przejść, aby trafić do punktu, w którym trafiliśmy na siebie. Ja tam trafiłam, on zrobił resztę. Teraz wszystko mamy w swoich rękach. Może coś z tego będzie? Tylko teraz będzie nam jeszcze trudniej, a może paradoksalnie łatwiej?

Zeszło ze mnie ciśnienie, ogarnął mnie spokój. Chyba powinnam płakać, załamywać się albo coś? A jestem szczęśliwa, spokojna, choć z lekka przerażona ogromem spraw do ogarnięcia.