29 listopada 2009

Mysz.

Ostatnio cały dzień towarzyszył mi paskudny ból głowy i żadne proszki od bólu nie pomagały. Miałam zawroty głowy, więc położyłam się. Zasnęłam...

Śniły mi się różne rzeczy, różni ludzie, różne rozmowy. Obudziłam się, zobaczyłam, że za oknem już ciemno, ból nadal nie przeszedł, więc wtuliłam głowę w małą poduszkę i zasnęłam.

Siedziałam w pokoju, przy biurku. Obok stało krzeszło, na którym leżały podkoszulki. Skończyłam jeść jogurt i zapaliłam lampkę przy biurku, bo zrobiło się ciemno. Spojrzałam na kupkę poskładanych, wyprasowanych t-shirtów (dziwne, że nie leżały w szufladzie...), a jeden z nich, taki zielony, ruszał się! Patrzyłam na ten ruch najpierw zdumiona, ale po chwili trochę się przestraszyłam. Wzięłam taki wskaźnik i postanowiłam zobaczyć, co też tam siedzi w tym moim t-shircie. Odchyliłam ostrożnie część podkoszulka, a stamtąd wyskoczyła mysz. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć (tak nawiasem mówiąc nie boję się myszy ani nie brzydzę się ich): "Aaaaaaaa! Tam jest mysz! Tato! Tatoooooooooo! Tatusiuuuuuuuu! Zabierz tę mysz!"
Ojciec odpowiedział, że zaraz przyjdzie. Wskoczyłam na łóżko, widzę jak ta biała mysz biega po pokoju i krzyczę dalej: "Tatooooo! Ona tu biega! Zabierz ją! Boję się!"
Przyszedł ojciec i pyta, gdzie ta mysz. Ja mu na to, że pod łóżkiem. Nagle mysz wybiega spod łóżka, wdrapuje się na biurko, biega bo laptopie, po moich papierach, wszystko spada, a ja krzyczę dalej: "Zabierz ją! Złap ją! Ona tu biega! Ja się boję!"
Ojciec wziął opakowanie po jogurcie złapał w nie mysz. Podszedł do mnie i pokazuje mi, że jest taka malutka, a ja się odsuwam i wołam, żeby mnie nią nie straszył, że jest ohydna, że się boję. Zobaczyłam ogon wystający z pudełka, dyndający tuż przed moim nosem... i....

Obudziłam się. Gorączkowo rozglądałam się po pokoju, nawet zajrzałam pod łóżko. Byłam okropnie zmęczona tym snem, ale przynajmniej głowa przestała boleć.