5 kwietnia 2011

Sen.

Od lat mam problemy ze snem, o czym tu pisałam wiele razy. Niewiele na to mi pomaga niestety, a brania prochów na sen odmawiam kategorycznie, w ogóle nie ma takiej opcji, że będę się jakimś świństwem faszerować. Po tym czymś sen jest ciężki, okropny, mam wrażenie, że wpadam w czarną dziurę, spadam, a to spadanie nie ma końca. W efekcie budzę się jeszcze bardziej zmęczona niż gdybym spała tym swoim przerywanym snem, a właściwie kilkunastominutowymi drzemkami albo gdybym nie spała wcale. Nie, nie i nie. 
 
Jedną z tych rzeczy, które działają zbawiennie na mój sen, jest spanie na świeżym powietrzu. W moich warunkach mieszkalnych jest to niewykonalne... 9 piętro, mały balkon... Zresztą w żadnym miejscu, w którym pomieszkuję jest to niewykonalne. Co najwyżej mogę otworzyć sobie okno, ale to nie to samo.
 
Od dziecka ojciec zabierał mnie ze sobą na wodą, jeździłam na różne rajdy i obozy. Dopóki nie byłam pełnoletnia musiałam się kisić w namiotach i innych takich, no chyba że byłam z ojcem... Gdy miałam już te 14-15 lat ojciec pozwalał mi spać tam, gdzie chciałam. Mogłam wziąć śpiwór i walnąć się na brzegu, mogłam spać w hangarze z myszami, mogłam spać ze znajomymi na łódkach albo zwyczajnie w kabinie. 
Sen na wodzie, sen nad wodą... Uwielbiam tak leżeć i słyszeć jak fale pluskają, rozbijają się o brzeg, jak woda drży i faluje, jak cichutko z gwiazdami rozmawia. Nie ma nic przyjemniejszego niż położyć się na łódce, wpatrywać się w niebo, będąc kołysanym do snu delikatnymi ruchami łodzi, która unosi się i opada na wodzie. Woda, jak matka, kołysze do snu, jakby kołysała dziecko w kołysce. Czuję się wtedy taka spokojna, wyciszona i bezpieczna. Na wodzie nie śniły mi się ani razu koszmary. Sny są piękne, kolorowe, przyjemne, a ja jestem wypoczęta i nawet krótki sen jest niesamowicie regenerujący. 
 
Podobnie działa na mnie sen na polu - w sianie, na sianie, koło pola ze zbożem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zapach siana też mnie uspokaja, wycisza... Nic to, że potem mam je we włosach, w zakamarkach ubrania, ważne, że jestem wyspana, radosna, szczęśliwa. Pamiętam jedną taką noc. To było podczas jednego z obozów, już pod jego koniec. Robiłam sprawność, którą zawsze pragnęłam zdobyć, bardziej niż wszystkie stopnie, bo dzięki niej mogłam sprawdzić swój charakter, siłę swojej woli i nauczyć się siebie. Wracając do nocy... spędziłam ją na polu na sianie. Ta jedna noc zregenerowała moje siły, które po ponad dwóch tygodniach były na wyczerpaniu przez brak snu, obowiązki, problemy z bebeszkami. Wiatr szumiał w koronach sosen, nade mną było piękne rozgwieżdżone niebo, cisza wokół, spokój... Wtuliłam nos w siano i nawet nie zauważyłam, jak zasnęłam. Wszystkie lęki odpłynęły gdzieś daleko, a rano obudziłam się wypoczęta i jedząc niespiesznie śniadanie, przyglądałam się sarnom. 
Pod gołym niebem spałam wiele razy, ale tylko jedna noc była okropna - spędzona w gęstym krzaczorach, koło bagienka i prawie nad nie bardzo czystym jeziorem. Komary żarły jak oszalałe, nie było się gdzie schować, na sen na polu nie miałam szans, bo rozpadał się deszcz i mogłam się tylko schronić pod płachtą, bo dziewczyny zapomniały drugiego namiotu. Do tego doszła migrena... Następnego dnia z ulgą przywitałam to, że moje dziewczynki nie mają sił na kolejne dwa dni węrdówki, więc bez żalu postanowiłam, że tego samego dnia wrócimy nad nasze czyste jezioro, nad którym, o dziwo, nie było prawie wcale komarów. 
 
Żeby się wyspać, wcale nie potrzebuję puchowych poduszek, wygodnych łóżek, luksusu. Wystarczy mi mój śpiwór, kurtka czy sweter podłożone pod głowę, twarde dno łódki albo "trochę" siana i niebo nade mną... Rozgwieżdżone ciemne niebo to najpiękniejszy sufit na świecie, a szum wody i rozmowy wiatru w koronach drzew są najprzyjemniejszą kołysanką dla moich uszu. Ah... byle do lata :)