28 maja 2012

Coolturalnie czyli "4 x kobieta".

Dziś (właściwie już wczoraj, zważywszy godzinę publikacji tej notki ;) ) odbyła się prapremiera sztuki - "4 x kobieta", która jest spektaklem dyplomowym mojej koleżanki. Miałam szczęście znaleźć się wśród jedenastu osób, które w tej sztuce zagrały. 

Poniżej fragment zaproszenia:





















Sztuka opowiada o kobietach i o potrzebie miłości. Takie mini studium psychologiczne. 

Mamy Elę, założycielkę stowarzyszenia "Femina". Silna, zdecydowana, na pozór spełniona i szczęśliwa.

Jest też Marianna, terapeutka, która sama ma kłopoty małżeńskie i jest bardzo zazdrosna o męża. Spokojna, opanowana, pomaga rozwiązywać ludzkie problemy, lecz w swoim związku piętrzy je sobie.

Jest i Stefcia, która chciałaby tylko, aby ją ktoś kochał. Tak romantycznie. Jak w filmach. Naiwna, rozmarzona, gapowata.

Czwartą panią jest Annuszka. Chodzi na randki, wciąż zmienia facetów. Tyka jej zegar biologiczny, więc usilnie próbuje złowić jakiegoś faceta i zaciągnąć go przed ołtarz.

W sztuce spotykamy też Waldiego - pisarza i męża Marianny; Renatę - spełnioną matkę i żonę, która przyjaźni się ze Stefcią i Annuszką, ma alergię na stowarzyszenie; zakochanego w Stefci Prometeusza; typowego absa; pijanego intelektualistę; członkinie stowarzyszenia - Wandę, Jolę i Krystynę, a także Romea i Julię; 3 mężczyzn, którzy opowiadają o randkach z kobietami oraz... głosy - głosy różnych ludzi. Pragniemy kochać i być kochani, a wciąż tak wielu z nas jest samotnych.

Nasz Pan Akustyk powiedział dziś, że w ciągu miesiąca nieciekawa sztuka zmieniła się w komedię. 

Trzy miesiące pracy nad spektaklem zleciały bardzo szybko. Ćwiczenia, podział ról, rozkładanie każdej sceny na czynniki, opanowywanie tekstów, wydobywanie energii i emocji... Jeszcze 3 czy nawet 2 tygodnie temu nikt z nas nie przypuszczał, że to nam się tak dobrze uda.

Praca nad sztuką była i jest dla nas zabawą, przygodą, przyjemnością, ale też działała na nas emocjonalnie. Właściwie wciąż to robi. 

We wtorek miałam okropny kryzys. Moje sceny doprowadziły mnie do łez. Kompletnie się zablokowałam, nie potrafiąc wydobyć z siebie emocji. Okropnie się bałam, że położę całą naszą wspólną pracę, że nie udźwignę, że sztuczność i drewno będą wyłazić jak drzazgi z podłogi, dziubiąc widzów. Nie wiem, czy to co robiłam na scenie było tym, o co chodziło, ale dałam z siebie tyle, ile mogłam, ile sił i emocji w sobie miałam. Dobrze się bawiłam, choć gdzieś tam w środku czułam się lekko zblokowana. Miło było widzieć też na widowni znajome twarze, w tym naszego Hadesa

I wiecie co? Chcę tam wrócić. Na scenę. Jutro będzie okazja - premiera. Prawdopodobnie spektakl zostanie wystawiony jeszcze w kilku miejscach, ale czy tak się na pewno stanie? Czas pokaże. W głowach mamy już nowe pomysły, projekty. Co z nich się wykluje? Mam nadzieję, że coś równie udanego.

20 maja 2012

Deja-vu.

Sobota. Budzik obudził mnie o 4.30. Mimo że nie czułam piasku pod powiekami, nie czułam się zmęczona, to jednak wolałabym dłuższy sen sobie zafundować. Godzina 6.00 - dworzec w G. Dwie kasy otwarte i takie kolejki, że ja w życiu tam takich nie pamiętam. Nawet na początku miesiąca, gdy ludzie kupują sobie bilety miesięczne, nie ma tam aż takich kolejek. Do tego przez 7 minut stania kolejka nie zmniejszyła się ani o jedną osobę. Do odjazdu pociągu została mi tylko jakaś śmieszna liczba minut, a dalsze stanie w kolejce sensu nie miało, bo biletu w kasie nie zdążyłabym kupić. Dobrze, że pkp pomyślało (czasem im się zdarza, szkoda że tak rzadko) i na dworcach pojawiły się automaty, w których można kupić bilet. Przede mną w kolejce stały jedynie dwie osoby i to na dodatek takie, które wiedziały jak się to cudo techniki obsługuje. 

Wczorajszy dzień to było jakieś szaleństwo. Śniadanie zdążyłam zjeść dopiero na próbie. "Kadłubkowa"scena zaczyna mieć ręce i nogi. Jest nieźle. Jeszcze tylko ta ostatnia kulejąca i będę mogła powiedzieć, że ze Stefcią nie jest źle. Jedno, a właściwie dwie rzeczy, które na pewno obie mamy wspólne to roztrzepanie i tzw. zawiasy. Na tym podobieństwa chyba się kończą. Grając scenę joggingu nagle zdałam sobie sprawę, że doświadczam czegoś, co można określić jako deja-vu. 

Przypomniał mi się sen sprzed pół roku. Śniło mi się dokładnie to, co robiłam tam na scenie i śnił mi się ciąg dalszy, który na próżno usiłuję sobie przypomnieć. Dzisiejszy dzień wczoraj był zaplanowany, ale wskutek pewnego splotu wydarzeń znów działam intuicyjnie i robię coś, czego nie planuję. Poza tym nerwy mnie zżerają okropnie. Jestem pod taką presją, stresem... Tak, już mi tylko cud pozostał, ale ja w cuda wierzę, a nie w garbate aniołki, więc muszę wierzyć, bo naprawdę innej możliwości nie mam. Wyczerpałam wszystkie, a z pewną sprawą osiągnęłam poziom krytyczny. Potrzebna reanimacja, ale tylko cudem się uda.

Wracając do snu i deja-vu - też sobie tę krytyczną sytuację wyśniłam. Tak mnie wczoraj na tej scenie to deja-vu tak walnęło, że aż się wybiłam z rytmu, zapomniałam, co miałam powiedzieć i o mało co, a zwaliłabym się ze sceny. Już myślałam, że mi przeszły te momenty, że te mechanizmy zniknęły, a jednak okazało się, że nie. Z jednej strony może to i dobrze, ale z drugiej... Ostatnio zwątpiłam w swoje przeczucia, przekładając je na stany lękowe, których doświadczam, na jakieś pragnienia i inne takie. Stwierdziłam nawet, że przestałam je od siebie odróżniać. A jednak myliłam się. Jest inaczej. Działają i budzą się.

Szkoda, że nie mogę sobie przypomnieć, co było dalej... Zaryzykowałam okropnie, bo ryzyko mogło mi się opłacić. Stąd mam takiego stresa i nerwa, że jednak poszło coś nie tak, szlag wszystko trafił. Działanie ostrożne porzuciłam i zadziałałam intuicyjnie, wciąż to robię z głupią wiarą, mając nadzieję, że Opatrzność jednak wciąż czuwa nad idiotami i naszymi głupimi poczynaniami. Czy było warto? Za cholerę nie wiem. Ale jak się dowiem, to i Wam powiem.

Życzę wszystkim miłej niedzieli i uściskuję ciepło :)

12 maja 2012

Choco gra.

I oto dziś zostałam postawiona przed faktem, że gramy co najmniej dwa razy. Dopiero też zaczęłam odczuwać coś w rodzaju mieszanki adrenaliny, presji i tremy. Czekoladce zachciało się grać w sztuce, a raczej nie tyle zachciało, co tak jakoś wyszło. Choco ma koleżankę, ma też więcej koleżanek, ale dziś będzie o AB. AB poznałam czas jakiś temu przy okazji ćwiczeń, na które poszłam z moją przyjaciółką. Z AB obie od razu złapałyśmy wspólny język i leczyłyśmy się śmiechoterapią wraz z naszą instruktorką, na każdych zajęciach dostając głupawki. Któregoś dnia AB zaczęła opowiadać o sztuce dyplomowej, którą będzie wiosną wystawiać. Z grubsza wiedziała co to będzie, ale pomysły jej się kończyły, a poza tym nie miała ludzi, którymi mogłaby grać. I tak po miesiącach kilku Choco znalazłam się w samym środku "sztukowego" rozgardiaszu. 

Właściwie miała pomóc AB w dopracowaniu scenariusza, dopisać to i owo. Jednej ze scen przygląda się na próbach szczególnie, bo ją rozpisała i dopracowała. To trochę tak, jakby część siebie tam oglądała. Poza tym po tej właśnie scenie jest jej scena ostatnia, z którą poradzić sobie nie może. Technicznie jest prosta, bez retrospekcji, zgrania, cienia, klatek stop i innych takich. Choco czuje, że jej ciało jest w niej kanciaste, kwadratowe, drewniane. Zwykle przy muzyce robi się miękkie, płynne, plastyczne i Czekoladka może z nim zrobić to, co chce. A w tej scenie nijak jej nie wychodzi. Bo Choco nie umie być romantyczna, żyć w wyobraźni, mieć odlotu na jawie, marząc o tym, aby on był tuż obok, tulił ją do siebie, tańczył z nią. A Stefcia taka jest. Romantyczna, naiwna, nie bardzo umie się odnaleźć w relacjach damsko - męskich, nie bardzo też umie z mężczyznami rozmawiać, trafia na takich jakichś dziwnych i szuka... szuka prawdziwej miłości. Tonie w komediach romantycznych, czekając na swojego księcia na białym koniu. Czekoladka nie umie być plastyczna w tej scenie. Śmiać chce się jej okropnie. Mimiką wyraża to, co trzeba, ale ciało... szkoda gadać. Chyba potrzebuje pomocy. Ktoś jej dziś powiedział, że może to dlatego że za dużo wie, zbyt wiele myśli, a powinna przypomnieć sobie, jak to było kiedyś. Trudne to.

Czekoladka lubi teatr. I lubiła grać. Cieszy się jak dziecko, że znów robi to, czego tak dawno nie robiła. Scena, światła, muzyka, ruch, gest, słowo. Być kimś innym przez chwilę. Choco wie, jaka Stefcia jest, ale wciąż próbuje ją w sobie obudzić, odnaleźć.

11 maja 2012

burzą tulę cię...

Burza. Dawno takiej nie było. Ostatnio tylko "beczki z piwem kulali za horyzontem". Na niebie pokaz świetlny błyskawic. Niebo ciska piorunami, grzmi, wali. I cisza. Po chwili deszcz zaszumiał w liściach i rynnach, zabębnił w dachy i parapety, potokiem spływa po ulicach, wsiąka w szczeliny chodników. Poi ziemię, która pęcznieje, aby następnie wydać owoce. Strugami spływa mi po twarzy, ramionach, wzdłuż kręgosłupa, odnajdując ścieżki, którymi wędrują dłonie kochanka. Żłobi niewidzialne drogi, spływając śladami jego palców. Sensualna. Cisza. I tylko chmury płoną na niebie rozcinanym nitkami błyskawic na horyzoncie. Usta muśnięte ustami. Jej zapach odciśnięty na jego dłoniach. Cisza. Cielesny taniec deszczu.

5 maja 2012

zielone anioły

Wiosna. Właściwie to piękne lato mamy tej wiosny. Powietrze gorące, z rana tylko rześkie. Pączki napęczniały i wybuchły świeżą zielenią. Z drzew sypią się już drobniutkie płatki kwiatów. Pamiętam jak kiedyś spacerowałam jedną z alejek poznańskiej Cytadeli. W jednej chwili chmury otuliły słonko, zerwał się wiatr i zrobiła się zadymka płatkowa - płatki kwiatów sypały się z drzew jak śnieg zimą. 

A na horyzoncie... kolor nieba, powietrza i zieleni już inny. Burza. Ulewa. Ciekawe jak szybko tu dotrze? A może przejdzie bokiem? Na razie znika gdzieś na horyzoncie obok wiatraków.

Zielony to zdecydowanie mój ulubiony kolor. Po cichu marzę o zielonych butach. O pomarańczowych też. Tak sobie myślę, że w naszym życiu chyba jest zbyt mało koloru. Za mało tych intesywnych barw. Albo ciemne, albo szare, albo jakieś beżowe, albo takie pastelowe i rozmyte, jakby ktoś je chciał wymazać. Ilu z nas boi się kolorów (i nie mam tu na myśli czerni, bieli czy beżu)? Ilu z nas unika ich w swoich strojach albo w otoczeniu? 

Czasem sama lubię opatulić się czernią, owinąć się nią cała, bo wydaje mi się, że wtedy się schowam, że zniknę, że mnie nikt nie zauważy, a z drugiej strony mam taką silną potrzebę koloru.

zielone anioły szeleszczą skrzydłami
tkają sukienki z liści
przysiadając na gałęziach drzew
przypatrują się podróżującym

zielone anioły biegają po lasach
robią piszczałki ze źdźbła trawy
wachlują skrzydłami pracujących na polu
i chłodzą stopy strudzonym wędrownikom

zielone anioły siedzą na szczytach gór
machają nogami śpiewając z echem
ramieniem cię otulą
gdy z kubkiem herbaty w dłoni 
usiądziesz na progu