10 maja 2013

Kryzys.

Na dworze zimno i wieje jak wściekłe. Nad ranem padało. Dziś po pracy miałam okropny kryzys. Psychiczny. Łzy mi ciekły strumieniami. Presja psychiczna. Wymiękłam. Ludziom, którzy już jakiś czas tam pracują, w tym mojej siostrze, wydaje się, że tekstami w stylu, że muszę szybciej pracować i pytaniami o to, czemu nie robię jeszcze normy, motywują. Nie wiem czy to na kogoś motywacyjnie działa, bo na mnie działa demotywująco. 

A poranne teksty i zachowanie mojej siostry totalnie mnie dobiły. Jeśli dodać do tego stres, zaczepianie przez facetów w pracy, chamskie komentarze, to mogłam w domu tylko usiąść i płakać. Zupełnie nie miałam siły na nic. 

Presja psychiczna mnie dobiła. Do tego ja chyba za bardzo chcę. Wrodzony perfekcjonizm wcale tego nie ułatwia. Rano miałam ochotę rzucić wszystko i wrócić do B. Tylko że ja nie zwykłam się poddawać. Nie mogę. 

Muszę znaleźć tu sobie jakieś miejsce, w którym będę mogła odreagować,bo na wolny pokój w służbowym mieszkaniu przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Chyba wybiorę się do sklepu z używanymi rowerami i kupię sobie taką starą holenderkę. Przynajmniej na przejażdżkach będę miała choć na chwilę święty spokój, będę mogła pobyć sama ze swoimi myślami, wyciszyć się, aby nie reagować tak drastycznymi emocjami, ponieważ w szybkim tempie wykończę albo siebie, albo innnych, albo wszystkich.