4 maja 2010

Mała.

Jest takie małżeństwo - ona wciąż jeszcze młoda, całkiem ładna blondynka o ciemnych oczach, choć trochę zaniedbana i on, wyglądający przy niej jak stary dziad, pachnie nieciekawie, czasem wręcz śmierdzi, zwykle nosi niedopięte spodnie i jakiś stary swetere, który odsłania jego ogromny wiszący brzuch. Ona dość szczupła, a on po prostu tłusty.

Czasem sprzedają na pobliskim targowisku jakieś jabłka, czasem jajka, ostatnio rzodkiewkę i sałatę. Każdy stara się jakoś zarobić na życie i utrzymanie rodziny, a oni wybrali właśnie taki sposób. Często widzę ich w sklepach, czy po prostu idących chodnikiem. Chyba mieszkają gdzieś w mojej okolicy.

Mają kilkuletnią córeczkę - śliczną drobną blondyneczkę, ale trochę przygaszoną. Kiedy zabierają ją ze sobą w weekend na targowisko Mała zawsze jest przygaszona, cicha, jakby trochę smutna. Nie rozrabia, nie bawi się, jak inne dzieciaki, których rodzice również coś tam sprzedają na targowisku. Ile razy widzę tę Małą, nigdy jeszcze nie widziałam jej uśmiechniętej, zadowolonej, szczęśliwej. Nie mam pojęcia dlaczego, mogę się domyślać.

Nawet nie znając dobrze tej rodziny, na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że w związku rodziców nie ma mowy o żadnym partnerstwie. Rządzi on. On też robi zakupy. Spotykam go czasem w różnych sklepach. Rzadko robi zakupy z rodziną. Dziś akurat spotkałam całą tę rodzinę w sklepie. On szedł niczym pan i władca, a jak zarządził, tak musiało być. On wybrał produkty i mogli kupić tylko to, co on wybrał. Nie interesuje go zdanie żony.

Kiedyś spotkałam ich w sklepie mięsnym. On zwykle kupuje takie resztki wędlin, których nikt już nie chce albo tzw. bigosowe, czyli mieszankę różnych obrzynków od wędlin, kiełbas, itp; tłuste mięso, kaszankę, itp. czyli coś, czego zazwyczaj dzieci nie lubią. Kiedyś, gdy był z żoną, ona poprosiła go, aby kupił też coś, co ich córeczka będzie jadła. On odparł jej, że on robi zakupy i podejmuje decyzje, a dziecko jak nie chce jeść, niech nie je. Zrobiło mi się żal Małej. Po nim widać, że lubi dużo jeść, a takie dziecko zbyt wiele nie zje. Dwa czy trzy plasterki zwykłej szynki nie kosztują zbyt wiele, coś koło złotówki. Ilekroć żona próbowała go namówić, aby kupił coś do jedzenia dla dziecka, on odmawiał. Raz tylko ją widziałam, jak sama kupowała wędlinę. Ze strachem spoglądała na drzwi wejściowe do sklepu, jakby obawiała się, że on wejdzie i zobaczy, że poprosiła o szynkę.

Zastanawiam się nad tym, jakie życie ma ta Mała i jakie życie ją czeka. Relacje w tej rodzinie mocno trącą mi patologią. Gdyby nie ten obrzydliwy śmierdzący pan i władca... Gdyby matka prezentowała inną postawę... Gdyby to czy tamto... może ta Mała uśmiechnęłaby się. Czasem mam ochotę kopnąć w tyłek tego ojca, wstrząsnąć nim, żeby uświadomił sobie, że ma córkę, córkę, o której powinien myśleć, córkę, która nie jest szczęśliwa.

Jakoś mi tak dziwnie, kiedy patrzę na to dziecko i widzę straszliwy kontrast między nią, a innymi dzieciakami, tymi z podwórka, z targowiska. Ściska mnie coś w okolicy serca, kiedy widzę smutne, przygaszone dzieci.

Chciałabym choć raz zobaczyć, że Mała się uśmiecha, że jest zadowolona, radosna.