21 grudnia 2009

Księżniczka i Mag.

Za oknem leniwie sypie sobie śnieżek, nie za duże te płatki i nie za małe. Takie w sam raz. Gęsty śnieżek. Nie widzę już lasu, ani linii horyznotu, na której znajduje się "zamek". "Zamek" jest na górce, wokół las, jakieś słupy od linii energetycznych. To nie jest taki zamek z prawdziwego zdarzenia. To zamek wyobraźni. Na tej górce na horyzoncie jest kępa drzew i z daleka wygląda właśnie jak zamek z takim skośnym dachem i z wieżami, a przy tym śniegu i białości wokół wygląda jak z bajki. Jednak w zamku nie ma ani księcia, ani księżniczki. Zamek jest pusty, uśpiony, jakby czekał.

Uwielbiam zimę i uwielbiam góry, ale góry zimą już niekoniecznie. Ktoś mi je zaczarował, zapaskudził. Chciałabym je odczarować, ale nie posiadam takiej mocy. Przydałby się Czarodziej.

Mój zamek jest pusty, ale kiedyś chciała w nim zamieszkać księżniczka. Księżniczka szukała swojego księcia, jak każda księżniczka. Jednakże tego księcia nigdzie nie było. Pojawiali się różni mężczyźni, królowie, książęta, szlachcice, baronowie, itd. itd. Księżniczka do żadnego nie pasowała, żadnego w tym swoim zamku na etacie księcia nie widziała.

Pewnego dnia przywędrował do księżniczki mężczyzna. Był przebiegły jak lis, bo chciał mieć księżniczkę w swojej kolekcji. Ona była trochę naiwna, wierzyła zbyt mocno w dobro, w szczerość intencji, nie słuchała swojej intuicji, która kazała być jej nieufną. Księżniczka dała się zwieść i zakochała się. Gdy spadł śnieg wyjechała razem z owym typkiem w góry. W pięknej zimowej scenerii zgodziła się zostać żoną mężczyzny, mimo że wcale nie widziała go, jak i innych na etacie księcia w swoim zamku, choć on do tego zamku wpychał się wręcz siłą, zachwalając go na prawo i lewo. Księżniczka nie była łasa na pochlebstwa, ale po pewnym czasie, zaczęła się zastanawiać nad tym, że może on widzi więcej niż ona i ubzdurała sobie, że on taki wspaniały, a on był interesowny.

Kiedy księżniczka zgodziła się na małżeństwo, zaczął się jej dramat. Typek wprowadził się z tobołami do zamku. Poczuł się tak pewnie jak jakiś pan na włościach, bo skoro księżniczka już prawie jest jego, to wszystko co do niej należy, też tak prawie jest jego. Zrobił sobie z księżniczki służącą, praczkę, pomywaczkę, kucharkę, sprzątaczkę. Miała mu usługiwać i wszystko pod nos podtykać, bo on tu pan i władca. Księżniczka była zaślepiona długi czas, ale kiedy jej delikatne dłonie, zaczęły szczypać od wody i detergentów, kiedy w lustrze już nie widziała uśmiechniętej twarzy, stwierdziła, że coś tu jest nie tak. Ona dopiero co zgodziła się być żoną tego gbura, a ten ją już traktuje jak własność. Przez pewien czas wyglądała przez okno zamkowej wieży, wypatrując jakiegoś rycerza na białym koniu. Pojawiło się kilku, ale szybko stwierdziła, że i oni nie są funta kłaków warci. Musiała poradzić sobie sama. Na początek zrobiła awanturę gburowi, kopiąc w nogę stołka, na którym ów gbur się bujał... gbur spadł i wylazło szydło z worka. Rzucił się z pięściami na księżniczkę, wściekły, że go z zamku chce wyrzucić. Jednak nasza księżniczka zahartowała się przez ciężką pracę, więc wrzeszczała, krzyczała, szarpała się, byle tylko gbura wyrzucić z zamku. Pewnie by jej ktoś pomógł, gdyby gbur nie pozwalniał całej służby. Po ciężkim boju księżniczka wywaliła gbura na zbity pysk ze swojego zamku. Po czym doprowadziła się do porządku, spakowała resztę swego przyodziewku i dóbr. Zostało tego tak niewiele, że bez trudu mogła zapakować to w średniej wielkości plecak. Resztę jej dobytku gbur przehulał albo zniszczył. Nie miała wiele, zamek zionął pustką, więc zabrała swoje rzeczy, podparła drzwi kołkiem i wyruszyła w świat.

Na swojej drodze księżniczka spotykała różnych ludzi. Byli i tacy, którzy jej pomogli, i wielu takich, którym ona pomogła, byli i źli, i dobrzy. Tak sobie wędrując księżniczka zrozumiała, że wcale nie jest tak naprawdę żadną księżniczką. Nigdy nią nie była. Dała się wcisnąć w ciasny gorset księżniczki tym wszystkim księciuniom, baronom, hrabiom, itd. Była kimś pomiędzy dobrą wróżką, a wiedźmą, czarownicą, w której inni chcieli widzieć księżniczkę. Miała swój zamek, ale zamek mniejszy czy większy miało wielu, chyba że go przehulali, przehandlowali czy pozwolili sobie zabrać.

Podczas swojej wędrówki księżniczka zrozumiała, że wcale nie potrzebuje księcia, arystokraty, który na białym koniu przybędzie po nią i odmieni jej los. Sama ma wpływ na swoje życie, na zmiany swojego losu. Zrozumiała także, że szuka Maga, a dokładniej Maga - Wędrowca, trochę podobnego do niej, takiego trochę mistrza, a trochę włóczęgi.

Pewnego dnia była księżniczka doszła do rozstaju dróg. Tam spotkała Maga-Wędrowca. Siedział sobie na przydrożnym głazie. Siedział i patrzył w niebo. Obok głazu leżał jego plecak. Mag na coś, na kogoś czekał. Już nie księżniczka, lecz Wróżka - Czarownica stała i patrzyła na Maga, obserwowała, jak wyjmuje ze swojego plecaka kamienie. Spoglądała na Maga w milczeniu, choć na usta cisnęły się jej tysiące pytań. Czekała. Czekała na właściwy moment...