25 stycznia 2010

Kiedy zabraknie prądu...

Dzień jak co dzień - świeci słońce, duży mróz na dworze, śnieg, sople lodu tu i ówdzie, widać było nawet "zamek" na horyzoncie. Myślę sobie, że będzie mi się dobrze pisało. Wracam do domu... domofon nie działa, więc zmarzniętymi dłońmi grzebię po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. Wygrzebałam w końcu, otworzyłam zmarznięty zamek, a w klatce ciemno. Podeszłam do ściany, a tu światło się nie pali. Usiłuję wcisnąć przycisk windy, a ten się nie daje... No tak. Nie ma prądu. Dobrze, że akurat nie miałam dużych zakupów, bo wdrapywanie się z tobołami na dziewiąte piętro do przyjemnych nie należy.

Zaklęłam cicho, drepcząc korytarzem do schodów. Brak prądu w tak dużym bloku sprawia mnóstwo problemów. W mojej klatce mieszkają głównie starsi schorowani ludzie albo młode małżeństwa z malutkimi dziećmi. Nieczynna winda... i same kłopoty. Gdyby komuś się coś stało... albo ludzie po wyjściu ze szpitala mieliby dreptać po schodach... Innej możliwości nie ma. Dobrze chociaż, że w mojej klatce są schody z jednej i z drugiej strony korytarza. Te jedne są dość szerokie, więc gdyby trzeba było kogoś na noszach wnosić, nie byłoby problemów, ale w innych klatkach...
Kiedy w bloku nie ma prądu to po 2-3 godzinach nie ma i wody na wyższych piętrach... Nie wyobrażam sobie, aby ktoś z tych starszych schorowanych ludzi biegał po schodach z wiadrami wody.

Kiedy tak pogrążona w myślach szłam po tych schodach, minęłam bezdomnego, który siedział na półpiętrze. Gdyby nie ten mróz to grzecznie, aczkolwiek stanowczo wyprosiłabym pana z bloku. Bezdomni nie raz zostawiali po sobie duży syf i załatwiali potrzeby fizjologiczne na schodach, na korytarzach, a nawet pod drzwiami mieszkań. Mieszkańcy po prostu ich wypraszają i ja robię to samo. Od nocowania są noclegownie, domy pomocy, a nie klatki schodowe. Mniejsza o to. Przy prawie -20 nie wyproszę przecież człowieka na dwór. Zresztą nie miałam czasu na wdawanie się w dyskusje i dzwonienie do ośrodka pomocy. Trzeba było odebrać ojca, zrobić obiad cioci, która ma popękane kości w stopie, a tu jak na złość prądu jak nie było, tak nie było.

Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przy oknie, rozmyślając. Na co nam ta cała cywilizacja, jeśli prawie wszystko jest na prąd. Wyłączą.... i człowieka może trafić szlag, bo bateria ma swoje ograniczenia. Nie ma prądu, nie można jej naładować. Nie działa wiele urządzeń, nie ma światła, a jeśli kuchenka jeszcze jest na prąd, to i herbaty człowiek sobie nie zrobi.

Oglądałam kiedyś program o zautomatyzowanych domach - sterować wszelkimi urządzeniami - od włączania oświetlenia aż po alarm - można przy użyciu tylko jednego pilota. Wszystko ładnie, pięknie... dopóki jest zasilanie. A kiedy go nie będzie? Czyżby człowiek stał się więźniem we własnym domu?

Nowe technologie, wciąż coraz to nowocześniejsze urządzenia, a wszystko to działa na prąd. Wystarczy odciąć ludziom zasilanie... Zastanawiam się, ile osób potrafiłoby nawet nie żyć, ale poradzić sobie bez prądu, centralnego ogrzewania, wody, która "leci ze ściany", itp. itd.

Jeśli kiedyś będę mieć dom, to musi mieć koniecznie kominki, baterie słoneczne i wiatrak, studnię z pompą, kuchnię na drewno i dobrze by było mieć przydomową oczyszczalnię ścieków.

Kiedy nie ma prądu, większość ludzi nie wie, co ze sobą zrobić. A ja sobie siedziałam przy oknie w kuchni, pijąc herbatę, jedząc migdały i zastanawiałam się, dlaczego, kiedy jestem w domu, zawsze nie ma prądu, gdy jest środek dnia, milion rzeczy do zrobienia, a prąd wręcz niezbędny. Mogłoby go w końcu zabraknąć wieczorem, w czasie odwiedzin gościa....... ;)