10 sierpnia 2010

O Adusi, która jeździła koleją.

Od dwóch dni robię porządki z komputerami, z danymi, z dokumentami na zmianę z porządkowanie rzeczywistości wokół siebie. Wielka zagojona częściowo rana, znów się trochę rozbabrała, ale ja jestem silniejsza niż kiedyś i radzę sobie z wewnętrznym bólem. Miała być tematycznie zupełnie inna notka, ale jakoś tak nie mogę jej skończyć, może jutro się uda. Dziś będzie o czymś zupełnie innym.

Czasem lubię wsiąść w pociąg i pojechać sobie w jakimś znanym mniej lub bardziej kierunku. Nie pamiętam swojej pierwszej podróży tym środkiem lokomocji. Z opowiadań rodziców wiem, że miałam jakieś 2 latka. Pamiętam jednak swoją pierwszą nocną podróż pociągiem. Jechałam wtedy z rodzicami na drugi koniec Polski na chrzciny mojego siostrzeńca. Dla mnie, wówczas czterolatki, jazda pociągiem nocą była atrakcyjna.

Moja pierwsza samodzielna podróż pociągiem? Miałam jakieś 12 lat i wybrałam się w odwiedziny do siostry mojego ojca. Jaka ja byłam wówczas zestresowana. Bałam się, że przegapię stację, że nie zdążę wysiąść z pociągu, że nie dam rady drzwi otworzyć, itd. itd. Jednak jakoś wszytko ułożyło się dobrze, nawet pociąg nie złapał spóźnienia. I tak zaczęłam sobie podróżować pociągiem.

Mój najmłodszy siostrzeniec mówi o mnie "Adusia, która jeździ koleją", no i coś w tym jest, ponieważ pociąg to najczęściej używany przeze mnie środek lokomocji. Czasem jest w nim brudno i ohydnie, czasem zimno, czasem duszno i gorąco jak w saunie, a czasem jest nawet dość komfortowo. Czasem dojeżdża się na czas, ale jednak najczęściej się to nie udaje, a czasami wręcz udaje się dojechać z ekstremalnym wręcz spóźnieniem. Zawsze jednak miałam tyle szczęścia, że udawało mi się dojechać do celu, pomimo dróg okrężnych, nawałnic, burz, ukradzionych torów czy trakcji, pożaru w wagonie i innych atrakcji. Zdarzało mi się wsiadać i wysiadać przez okna, spać na metalowej półce pod bagaże... Może nigdy nie było tak ekstremalnie jak w 4 osoby z proporcem i wielkimi plecakami w maluchu (plus kierowca), ale bywało dość często, że jechało się w ścisku, jak sardynki w puszce, ale co z tego, skoro do celu.

Czasem potrzebuję tak wsiąść do pociągu, bez oglądania się za siebie i wyruszyć gdzieś, choćby w odwiedziny do znajomych i przyjaciół. Uwielbiam patrzeć przez okno na zmieniający się krajobraz i myślę, o tym co za mną i o tym co przede mną.

W pociągu czuję się znacznie bezpieczniej niż w samolocie, choć jedno i drugie to metalowa puszka, jak ja to mówię. Ziemię mam w zasięgu wzroku, są hamulce awaryjne, więc właściwie w każdej chwili mogę wysiąść bez obaw, że będę niewiadomo ile spadać z jakiejś okropnej wysokości. Nie lubię latać. Boję się. Jeśli muszę, polecę, ale zdecydowanie bardziej wolę pociąg, prom czy statek jakiś czy samochód.

Moje podróże pociągiem są różne. Czasem przemierzam koleją krótkie odcinki, czasem znajduję sobie jakąś ekstremalną trasę na około albo na skróty z mniejszą czy większą liczbą przesiadek, zaliczając po drodze różne punkty i spotykając się z mnóstwem ludzi.

Marzy mi się kolejowa podróż ekstremalna czyli udanie się koleją transsyberyjską z Moskwy do Ułan Bator (linia transsyberyjska i linia transmongolska). Tysiące kilometrów, pustkowie, pociąg... marzenie. Niedawno oglądałam z J. jakiś film dokumentalny o kolei transsyberyjskiej. Film w całości po angielsku, ale mi to zupełnie nie robi różnicy. W każdym razie wciągnęłam się i rozmarzyłam się totalnie. Oderwania się od rzeczywistości dopełniła lektura kilku relacji z takich podróży. Efekt? Dostałam radosnej głupawki, która w połączeniu z alkoholem dała interesujące rezultaty, ale o tym innym razem.

Chciałabym bardzo pojechać do Mongolii, pojeździć konno na stepie, spać w jurcie mongolskiej (ger). Mogłabym dojechać tam właśnie koleją, bo do stolicy, czyli Ułan Bator, prowadzi interesująca mnie nitka kolei. Mogłabym więc połączyć podróż koleją transsyberyjską z wyprawą do Mongolii. Może w przyszłym roku udałoby mi się zrealizować to pragnienie. Bardzo, ale to bardzo bym chciała.