28 kwietnia 2011

Ciemny las, gęsty las...

Wiosna zagościła już na dobre, spacerując pod rękę z wiatrem i wystawiając twarz do słońca, by słońce ozdobiło ją drobnymi piegami. Dlatego bardzo chciałam zabrać Was na spacer po B., jednak mój blog nadal ma swoje fochy i odmawia mi wrzucania zdjęć, linków, ale mam nadzieję, że wkrótce mu się odwidzi strojenie fochów niczym nastoletnia panienka ;), a póki co podzielę się czymś innym.

Kto korzysta jeszcze z mapy, kompasu, słońca albo innych sposobów, aby trafić do celu, znaleźć drogę? Czy sytemy gps już wyparły wszelkie inne metody i gdyby nagle się okazało, że ów gps zda się na nic, to człowiek wpadłby w panikę?

Mapy fascynują mnie od dziecka. Uwielbiam je i godzinami mogę je oglądać. Wiem jak powstają, miałam okazję popróbować swoich sił w tym kierunku, ale zdecydowanie bardziej interesuje mnie ich wykorzystanie. Jeśli gdzieś się wybieram muszę mieć ze sobą mapę, po prostu muszę. Wiele razy mi się zdarzyło, że te ustrojstwa, mające ułatwić znalezienie celu, utrudniały, komplikowały, wymyślały jakieś dziwne drogi, wariowały. Zdecydowanie bardziej wolę prostą metodę z mapą w łapce. Jeśli chodzi o te tzw. udogodnienia, to żadne nie wkurza mnie bardziej niż gadające coś w aucie - zrób to, zrób tamto za tyle metrów, wszystkie prawa i lewa, co takiego roztrzepańca jak ja, doprowadza do rozstroju, wkurza i gdybym słuchała czegoś takiego w czasie jazdy i stosowała się do poleceń, stanowiłabym niebezpieczeństwo dla wszystkich innych, znajdujących się na drodze.

Kiedyś wybrałyśmy się z dziewczynami na "spacerek" po górkach pagórkach w rejonie południowo-wschodniej Polski, czyli na końcu świata. Dziewczyny zapragnęły jakiegoś krótkiego spacerku, żeby na początek był jakiś krótszy dystans. J. powiedział im, co i jak, gdzie mają iść. Mnie przy tym nie było, bo byłam zajęta rozmową z jednym facetem. Jak się później okazało, brak mnie przy tłumaczeniu drogi miał swoje skutki.

Dzień był piękny, słoneczny i ciepły. Wyruszyłyśmy przez łąkę, później koło lasu i przez pole, aby dojść do kolejnego terenu zalesionego. Miałyśmy iść tzw. "niknącą dróżką", co w praktyce miało oznaczać, że jest mniej lub bardziej zarośnięta, ale jest. Jednak dość szybko okazało się, że dziewczyny zgubiły drogę. Zaczęło się robić ciemno, ponuro, choć niebo nad naszymi głowami było błękitne i dopiero było południe. Wokół nas był gęsty las, jakieś chaszcze po pas, krzaki malin i jeżyn, wysokie pokrzywy i dużo wyższe drzewa, bardzo wysokie. Przypomniały mi się wtedy różne bajki z dzieciństwa, w których bohaterowie nagle znajdowali się w gęstym lesie i coś ich złego spotykało. Gdy rozejrzałam się dookoła, widziałam wszędzie tylko gęsty i bardziej gęsty las. Żadnych prześwitów, jedynie niebo nad naszymi głowami.

Początkowo dobry humor nam wszystkim dopisywał, ale gdy okazało się żaden telefon nie ma zasięgu, a gps to możemy sobie wsadzić... do plecaka, bo też nic nam nie pomoże, żadna z nas, nie wiedziała, gdzie się znajdujemy, a wokół nie było nic poza lasem i chaszczami, dobry humor ustąpił miejsca zdenerwowaniu, nawet lekkiej panice. Wrócić tą samą drogą, którą przyszłyśmy nie było żadnych szans. W duchu dziękowałam Bogu, że wzięłam mapę. Szybko stwierdziłam, w którym lesie i na której górce mniej więcej błądzimy, poszukałam na mapie najbliższego szlaku... Okazało się, że byłyśmy już za granicą Polską i to bez jakichkolwiek dokumentów - paszportów, dowodów, legitymacji, niczego i bez pieniędzy, nawet tych plastikowych.

Po dwóch godzinach marszu prosto, w prawo, w lewo itd. wyszłyśmy na szlak, na drogę, a ja uwieczniłam się na pniu, który chwiał się, wystając nad przepaść. To zdjęcie wisi nad moim biurkiem i gdy na nie patrzę, zawsze się uśmiecham. Wróciłyśmy do naszej kwatery bez większych przeszkód, jeśli nie liczyć burzy, która nas po drodze złapała i zlała tak, że żadne przecideszczowe cudeńka nam za wiele nie pomogły, no i chwilowego zgubienia drogi, gdy na kilka minut oddałam mapę w ręce moich koleżanek (fakt, można było zgubić drogę, bo zakręt był minimalny i jeszcze drogi się rozchodziły). Od tamtego czasu nie ruszam się bez mapy, zapamiętuję położenie słońca i inne szczegóły (na szczęście pamięć mam dobrą), bo nie wyobrażam sobie, ile czasu zajęłoby nam wyjście z tamtego lasu, gdyby nie udało się określić kierunku, w którym mamy iść, bo była szansa, że gdybyśmy poszły w inną stronę, do wieczora nie znalazłybyśmy żadnej drogi czy strumienia. A urządzenia ułatwiające to przydały się nam na tyle, na ile przydałyby się szpilki, oczywiście poza kompasem ;)

Jak chcesz liczyć, licz na siebie, zwłaszcza w ciemnym, gęstym lesie i na sprawdzone od lat metody dojścia do celu.

w ciemnym lesie w gęstym lesie
z wiatrem jakieś licho się niesie
Czekoladka się nie boi
z mapą każdego oswoi
i nie wyprowadzi w pole w tym lesie ;)