18 kwietnia 2011

Kilka refleksji.

Mam kryzys. Już nie ma sensu ukrywać tego dłużej nawet przed samą sobą. Z upływem czasu miało być lepiej, a wcale tak nie jest. Czasem nie mam ochoty z łóżka wstać i najchętniej nakryłabym się kołdrą cała, schowała się. Chyba tak naprawdę nie do końca sobie z tym wszystkim radzę. Sytuacja mnie przerosła. Nie chcę zasypiać, nie chcę dnia kolejnego, jeść też nie mam ochoty. Najchętniej schowałabym się gdzieś, ukryłabym się, wypłakała, wykrzyczała...

Jak byłam mała chowałam się za kanapą albo w szafie. Za kanapą było dobrze, spokojnie, jasno. W szafie było ciemno. Gdy wchodziłam do niej, zamykałam za sobą drzwi, przeciskałam się między płaszczami, kurtkami, ubraniami i stawałam na takiej półeczce. Bliskość ubrań i ich zapach uspokajały mnie, nikt mnie nie widział i mogłam sobie popłakać. Zawsze w ukryciu. Przy ludziach jestem dzielna. Muszę. Przydała by się teraz taka kryjówka, jak ta szafa... Wanna pełna wody albo prysznic... Woda zagłusza, uspokaja i zmywa słone strużki z policzków.

Idą święta. Zbliżają się z każdym dniem, a ja czuję jak rośnie mi gdzieś w gardle klucha. Robi się coraz większa, a w oczach wzbiera potok... Teraz silniejszy, po grudniu... Nie wiem, czy kiedyś coś się zmieni, ale wciąż świeżo mam w pamięci wszystko, co Ona robiła, w czym Jej pomagałam, a co teraz robię ja.

Gdy nikt nie widzi, otwieram szafę, w której wiszą jej sukienki, zabezpieczone, nie są wyprane... Wciąż czuję zapach jej perfum i jej zapach. Wtulam nos w miękki materiał i czuję się bezpiecznie... Zapach Mamy. Żebym go na zawsze zapamiętała... Czasem też biorę do ręki cienki szalik mojej Cioci, szalik w kwiaty... Przykładam do policzka...

Kocham cicho, tęsknię, czuję... Chyba nie bardzo umiem o tym mówić. Jakoś nie potrafię znaleźć słów właściwych. Nie znam się na miłości. Wiem tylko, kiedy ją czuję i kiedy jej nie czuję.

Tęsknię... Umiem żyć, mogę żyć i muszę żyć. Tylko tęsknię. Bardzo. Nie zamieniłabym Mamy na żadną inną, jak nie zamieniłabym mojego Ojca. I nie zmieniłabym żadnej podjętej w ciągu ostatnich kilku lat decyzji. Wiem, że gdybym postąpiła inaczej, żałowałabym. Nie mogłam postąpić inaczej, nie mogłam postąpić wbrew sobie. Nie potrafiłabym się odwrócić plecami do Mamy, do Cioci, jak nie potrafię odwrócić się do Ojca plecami i iść, tylko że tym razem muszę... i pęka mi serce. Ojciec mi mówi, że muszę iść i że nie powinnam się oglądać za siebie, ale ja tak nie umiem. Oglądam się z każdym krokiem, idę powoli, ale muszę iść. Czuję, że czas w tym miejscu mija dla mnie. Tu i teraz jest jeszcze kilka ważnych spraw, a poza tym muszę mieć pewność, że nie będzie tu sam, bo ja rozdwajać się nie potrafię jeszcze ;) A muszę na nowo poskładać moje życie. Zbudować je na nowo. Dopiero jestem przy fundamentach. Są porządne.

Mam nadzieję, że Oni będą ze mnie kiedyś dumni i będą mogli pomyśleć, że wychowali mnie na dobrego człowieka. Bardzo bym tego chciała.



ps. Jutro w ramach notki przepis na babeczkę, bo święta tuż tuż ;)