3 maja 2010

Małolata i 40-letni frustraci.

Deszcz lał przez cały dzień, więc jakoś nie zachęcało mnie to do większej aktywności, jedynie co najwyżej do zaopatrzenia się w herbatkę, książkę i koc. Minęło wolno leniwe popołudnie, ochłodziło się, ściemniło, ale mi nadal dobrze się czytało. Lekturę przerwało mi pierdzenie telefonu, jak nazywam wibrujący sygnał. Jakoś nie chciało mi się wyciągnąć po niego ręki, bo pierdział krótko, więc to z pewnością wiadomość i jeszcze nikt się do mnie nie dobijał. Po chwili jednak zapierdział znowu... dwie nowe wiadomości.

Jak zwykle to samo i jak zwykle trochę niezręcznie się poczułam. Kolejny sfrustrowany czterdziestolatek, jak ich nazywam. Czterdziestolatek, czyli wg mojej definicji facet między 36 a 48 rokiem życia, frustrat - rozwodnik albo stary kawaler z mniejszym lub większym kryzysem wieku średniego. Nie to, żebym ja tych moich znajomych nie lubiła, wręcz przeciwnie, bardzo ich lubię, uwielbiam z nimi rozmawiać, tylko że jakoś nagle zaczynają za bardzo się mną interesować.

A ja się pytam, co oni u licha we mnie widzą? Wygadana bezczelna małolata. Takich jak ja mogą mieć na pęczki, więcej niż handlarki, sprzedające na targowisku, pęczków zielonej pietruszki i rzodkiewki; nie dość że ładnych, to i takich, które byle całusem pozwolą sobie usta zamknąć. Ja nie z tych.

Lubię z tymi moimi frustratami rozmawiać. Zawsze dowiaduję się czegoś nowego o facetach, czegoś się uczę i co ważniejsze, nie nudzę się. Zawsze coś tam trochę podkoloryzują, puszą się lekko jak te pawie, co rozcapierzają tyłkiem (chyba tyłkiem właśnie...;) swój ogon, aby się pawicom przypodobać.

Jest coś, co mnie zastanawia w moich relacjach z mężczyznami. A mianowicie, dlaczego, poza trzema moimi dobrymi kolegami, którzy są dla mnie jak bracia właściwie, oni wszyscy są starsi, dużo starsi ode mnie. Kiedy ja się uczyłam tabliczki mnożenia, oni byli na etapie "zacieśniania relacji damsko - męskich", dorośli albo prawie dorośli. Mówią o mnie - kobieta i dziewczynka w jednym.

Starsi panowie, tacy 60+, trochę młodsi od mojego ojca albo i w jego wieku również lubią ze mną rozmawiać. Ostatnio z jednym takim rozmawiałam sobie o zsyłkach na Syberię i polskiej emigracji w czasach PRL. Bardzo ciekawa rozmowa się wywiązała.

Czasem zastanawiam się, czy ze mną jest wszystko w porządku. W facetach w swoim wieku nie wzbudzam cienia zainteresowania, bladego cienia. Mam tu na myśli zainteresowanie normalne, a nie chwilowe zaspokojenie swoich potrzeb czysto fizycznych, bo dla seksualnego desperata, każda panna dobra.
Specjalnie mi to jakoś nie przeszkadza, ale mocno mnie zadziwia. Fakt, nie staram się wzbudzić zainteresowania, nic w tym kierunku nie robię, ale z drugiej strony usilnie wzbudzanie zainteresowania szufladkuje daną kobietę jako desperatkę.

Właśnie znowu mój telefon dał o sobie znać, przypominając mi tym samym, że na zainteresowanie mężczyzn we własnym wieku nie mam co liczyć. Dla takich panów jestem po prostu nieciekawa i za cholerę nie mam pojęcia dlaczego. Bądź tu mądra i pisz wiersze. Może rzeczywiście na tym ostatnim poprzestanę, zamiast roztrząsać wiekowe problemy. Od dziecka byłam ja - bezczelna małolata, gówniara i dużo starsi faceci. Z wiekiem nic się nie zmieniło. Lepiej, z wiekiem nic się nie zmieni, za to sąsiedzi będą mieli o czym rozprawiać.