10 maja 2011

Spacer po B. i cd metamorfozy ;)

To wszystko to B. Są tu i takie miejsca. Mój poziom szczęścia i samozadowolenia znacznie wzrósł, więc tym samym wzrósł mi poziom mobilizacji, chęci do pracy twórczej w skrobaniu literek i tak jakoś... Zresztą co ja tu będę dużo opowiadać ;) 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Wstęp do metamorfozy ;)

Obudziłam się o czwartej po niecałych trzech godzinach snu. Podreptałam trochę po domu, aby w końcu usiąść na blacie w kuchni. Patrzyłam jak dzień się budzi, przeciąga. Pomyślałam, że na pewno będzie ciepło i słonecznie, bo sen zaczyna się ze mną na lato żegnać. Zapragnęłam nagle chłodnika, kompotu z rabarbaru i pierogów leniwych, tak od rana. Co chwilę spoglądałam na zegarek, jakbym chciała przyspieszyć przeuswanie się wskazówek, żeby szybciej to targowisko otworzono i abym zdążyła zakupy zrobić. Organizm sam domaga się zmian w jadłospisie, a skoro się tego domaga, stwierdziłam, że może i zewnętrznie trochę go ulepszę.

Moja waga w ciągu ostatnich dwóch lat zmieniała się tak często, że nie jestem w stanie określić ile razy - w zależności od tego, czy w ogóle jadłam i co też to było. Mięśnie gdzieś tam są i nawet działają, ale słabe to... w porównaniu do tych sprzed kilku lat. Oprócz tego machania rękami i nogami, muszę popracować nad siłą... ciosu i kopnięć, wrócić do jogi, bo czuję, że zamiast kręgosłupa mam kij od szczotki, a kondycja tak średnia.

Na początek jednak postanowiłam pozbyć się włosów i zrobić z nich fryzurę, a nie stóg falowanego nie wiem czego, co wygląda dobrze tylko, gdy jest związane i wtedy też nie grzeje mnie w szyję, czego nie lubię, zwłaszcza latem. I złożyłam sobie dziś obietnicę, że więcej nie obetnę włosów poniżej 1 cm (chyba że będę zmuszona kiedyś to zrobić ze względu na chorobę) i nie będę mieć długich włosów (chyba że... jest taka jedna chwilowa ewentualność, ale raczej jej nie przewiduję, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości). Dlatego zadzwoniłam do mojej fryzjerki, która niedawno otworzyła swój salon i z ulgą dowiedziałam się, że mogę przyjść dziś i w końcu będę wyglądać jak człowiek :)

Poza tym doszłam do jednego wniosku. Jestem wierna. Jeśli ktoś nie robi mi krzywdy, dba o mnie (w tym o moje włosy, zęby i inne takie ;) ja jestem wierna. A dobry fryzjer to podstawa dobrego samopoczucia każdej kobiety, która z takich usług korzysta (bo są takie panie, które nie korzystają). Pamiętam, jak kiedyś moja współlokatorka poszła do pewnego salonu w Poznaniu, który podobno taki renomowany, fryzjerzy jakieś nagrody dostają czy coś. Czekała na wizytę miesiąc. Gdy wyszła stamtąd... miała na głowie jakieś postrzępione coś, a nie fryzurę. Wyglądała okropnie. Płakała całe popołudnie. Inna moja znajoma, też z Poznania, poszła do tego samego salonu, do którego zawsze chodziła. Jednak zgodziła się na inną niż zwykle panią do pofarbowania włosów. Efekt? Zamiast blondu - beton. Poprawka po betoniu - rozwolnienie w kolorze żółtym. Kolejną poprawkę zrobił szef i wreszcie dziewczyna wyglądała normalnie.

Ja od trzeciego roku życia bywam regularnie u fryzjera. Zdarzało się różnie. Na szczęście 10 lat temu zawarłam znajomość z moją obecną fryzjerką, niewiele starszą ode mnie. Rozumiem się z nią idealnie. Piękna, urocza, sympatyczna kobieta z cudownymi dłońmi. Już czuję jak mi poziom szczęścia i samozadowolenia wzrasta, a co dopiero będzie później ;)