10 listopada 2010

Wierzę...

Wierzę... i tylko tyle mogę na pewno powiedzieć odnośnie religii, Boga. Tylko tyle wiem na pewno. Kiedyś to wszystko było inne, chyba bardziej proste, jasne. Nie wiem, dlaczego przestało być. W każdą niedzielę jestem w kościele w czasie mszy... Jestem. To właściwe słowo. Jestem i nic ponad to, że jestem tam. Nie pamiętam czytań, psalmu, kazania... nawet ich nie słucham. Wszystko mnie rozprasza. Znam na pamięć spękania na murach, cienie rzucane przez światła i tylko nie wiem, po co właściwie tam jestem. Nawet się nie modlę już. Nawet z Nim nie rozmawiam. I nawet nie pamiętam, kiedy przestałam. 

I co tego, że wierzę, kiedy nie wiem, co z tą swoją wiarą zrobić. Czasem mi się wydaje, że utraciłam umiejętność modlitwy, że już nie potrafię z Nim rozmawiać. Bo co mam powiedzieć? 
I nawet nie chodzi wcale o poglądy moje i Kościoła, a raczej pewnych przedstawicieli kleru, które są bardzo, ale to bardzo rozbieżne. Gdybym była jakąś znaną osobistością to już by mnie pewnie dawno wykopali z tej instytucji, postraszyli ekskomuniką czy cholera wie czym jeszcze za te moje poglądy właśnie. I nikt by nie spytał, jak ja bym postąpiła, ważne by tylko było to, że chcę mieć wybór i chcę, aby inni mieli wybór w pewnych sprawach. Właściwie to specjalnie nie zależy mi na przynależności do instytucji, ponieważ to i tak sprawa drugorzędna. Tak naprawdę martwi mnie to, że chyba się zgubiłam. Jakbym błądziła w gęstej mgle z zamkniętymi oczami i nawet jeśli je otwieram nadal niczego nie widzę.

Kiedyś znajoma ze studiów zapytała mnie, dlaczego wchodzę do kościoła czasem przed zajęciami, czasami po nich i czemu się modlę. Nie miałam problemu z odpowiedzią. Jakie to było wtedy proste. Teraz już nie jest. Nie wiem, dlaczego... Nigdzie się nie modlę. Nigdzie, nawet w domu, w kościele tym bardziej. Nie dziękuję, nawet nie proszę... o nic... 

A pamiętam jeszcze szkolne rekolekcje... Jakbym wtedy w liceum była na zupełnie innym poziomie duchowości. I pamiętam ze studiów obiady w klasztorze... Jakby to było dawno dawno temu... Ciemny kościół i tylko przy ołtarzu światło... Albo kościół na górce koło cmentarza i obraz... prawie codziennie tam zaglądałam na kilka minut. Fara...

Zgubiłam się... Nie umiem znaleźć słów właściwych...  Czy można bez słów rozmawiać? Czy można bez słów się modlić? Pierwszy raz od dawna czuję w ogóle potrzebę rozmowy z Nim... Od dawna nawet nie mówiłam o wierze i gdzieś mi własna duchowość odpłynęła, zniknęła... Tu jej także nie było... Jakby to wszystko, co się nie tak dawno zdarzyło, wypaliło mnie... Jakbym musiała pobyć tylko sama ze sobą... 

Chyba za dużo tych wszystkich znaków zapytania... Zdecydowanie za dużo. Ale może dzięki nim budzi się we mnie chęć, aby przypomnieć sobie, jak to kiedyś było... Aby nauczyć się na nowo z Nim rozmawiać.