1 maja 2010

Nie chodzę na randki. To faceci twierdzą, że chodzą na randki ze mną.

Sieć jest wręcz zalana mnóstwem portali i ogłoszeń randkowych. Wystarczy kilka razy kliknąć i już - kilka czy kilkanaście profili w różnych miejscach w sieci, i można się zabrać za poszukiwania wymarzonego partnera.

Mam taką znajomą, która uważa, że sieć to najdoskonalszy sposób na poznanie kogoś, na umawianie się na randki, na seks i oczywiście na poznanie tego jedynego. Kobieta posiada profile na większości portali, biega z randki na randkę, a i mnie próbowała ostatnio do tego namówić, twierdząc, że nic nie działa tak dobrze na kobietę, jak randki. Osobiście twierdzę, że najlepiej na kobietę wpływa czekolada i oczywiście powiedziałam jej to. Znajoma stwierdziła, że do wizerunku starej panny brak mi tylko kota. Przy tej, jak sama siebie określa, nowoczesnej singielce, jestem jak stara panna. No dobra, ona może sobie pozwolić na bieganie na randki, ciągłe imprezy, kaca w pracy, życie na chmurce, zmienianie facetów częściej niż własnej bielizny, itd. Nie musi przejmować się nikim poza sobą i właściwie się nie przejmuje.

A ja? Każde moje wyjście musi być zaplanowane, czas mam wyliczony, a i margines bycia spontaniczną znacznie mi się zawęził. A już wypad na 2-3 dni wiąże się ze skomplikowaną logistyką i moim własnym nagimnastykowaniem się. Na szczęście jednak czasem udaje się coś zorganizować. Inaczej szybko wykończyłabym się psychicznie. Może byłoby inaczej, gdyby choć moja najstarsza rodzona s. poczuwała się bardziej, ale nie, przecież ja mogę dokonywać nadludzkich wysiłków. Choć z drugiej strony gdyby na nią liczyć, prędzej moi najbliżsi umarliby z głodu, bo zanim dowiozłaby im jakiekolwiek produkty spożywcze...

W każdym razie moja skomplikowana sytuacja na wszystko mi nie pozwala, ale system, który udało się ostatnio mi wypracować, zostawia mi całkiem spory wachlarz możliwości, aby zająć się sobą i własnym życiem osobistym, które jakoś zaczęło ożywać. W ciągu ostatnich miesięcy zapomniałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Zapomniałam o istnieniu randek, spacerów w towrzystwie, o istnieniu całowania i seksu. Zapomniałam prawie o tym, że istnieją inni faceci niż kilku moich przyjaciół i kumpli, którym można się po bratersku w rękaw wypłakać.

O tym, że moje życie osobiste zaczyna się budzić zauważyłam dokładnie tydzień temu. Zaliczyłam kino z przyjaciółmi i "randkę" ze spacerem, bo wiecie, to nie ja chodzę na randki, to faceci twierdzą, że chodzą na randki ze mną.

Jak mi ta moja znajoma zaczęła opowiadać, jak się teraz randkuje (może kiedyś Wam opiszę jej wymysły i metody), co się robi na pierwszej, drugiej, trzeciej, itd. randce, z jakim facetem idzie się na pierwszej randce do łóżka, a z jakim nie, o czym się rozmawia, gdzie się bywa, itp., to ja się zastanawiam w jakim świecie ona żyje. Z pewnością chyba w innym niż ja, a ja nie mam zielonego pojęcia o współczesnych randkach. Świat współczesnych singli jest mi totalnie obcy, może dlatego że sama siebie w życiu nie nazwałabym singielką. Jestem wolna i tyle.

Wolę zostać jednak przy starych sprawdzonych metodach i uznać swoje zeszłotygodniowe spotkanie z mężczyzną za randkę. Nadal jednak twierdzę, że to nie chodzę na randki. To faceci twierdzą, że chodzą na nie ze mną ;) I wiecie, stare sprawdzone metody są najlepsze, a nowoczesny może być co najwyżej wystrój wnętrz albo sztuka współczesna. Fajnie mieć jakieś życie osobiste. Dobrze sobie przypomnieć, że się je ma. Ze zdumieniem stwierdzam, że nie dość, że je posiadam, to zaczęło ożywać... coś jak drzewa, liście i wszelakie roślinki na wiosnę.