7 lutego 2010

O miłości.

O miłości tyle powiedziano. Tyle o niej napisano, a mimo to wzbudza w ludziach tak często uczucie lęku. Miłość to trudne uczucie. Kochać nie jest wcale tak łatwo, tak prosto, a przecież miłość jest właśnie prosta. Paradoks? Może.

Temat miłości przewija się ostatnio w wielu moich rozmowach z ludźmi. Dochodzę to wniosku, że tak często w ludziach zwycięża miłość własna, miłość do siebie, egoizm i wygodnictwo.

Pewna starsza dość bliska mi kobieta jest osobą samotną, starą panną. W jej życiu pojawiali się różni mężczyźni - przyjaciele, kochankowie. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Nawet nie myślała o ich posiadaniu. Ważna była wolność, niezależność, wygoda, praca, zabawa. Trochę jak u współczesnych singielek. Zresztą pani ta sama nazywa siebie singielką. (Wg mnie termin "singiel/-ka" określa osobę, która jest sama dla własnej wygody, z egoizmu. Osoba, która jest sama to po prostu człowiek, który jest sam.) Zawsze miała do przypięcia łatkę każdemu mężczyźnie - ten trochę za gruby, ten 3 cm za niski, ten trochę za skąpy, inny z kolei zbyt rozrzutny, ten jej ani razu nie kupił kwiatów, a inny zasnął w trakcie jakiegoś balu (nie był pijany), ten bałagani, a ten znów trochę zbyt porządny, itd. itd. W każdym było coś, co jej nieodpowiadało. Kilku z tych mężczyzn oświadczyło się owej pani, ale żadnego nie przyjęła. Nie było jakichś znaczących powodów, które przeszkadzałyby w codziennym życiu z takim mężczyzną. Drobiazgi. Dlaczego ta pani im odmawiała? Z własnej wygody. Musiałaby nauczyć się kompromisów, dogadywania się z drugim człowiekiem. Życie z kimś pod jednym dachem wymagałoby od niej cierpliwości dla drugiego człowieka, dla jego wad, pracy nad sobą, kompromisów, troski, bycia dla drugiego. Ktoś może powiedzieć, że ona żadnego z tych mężczyzn nie kochała naprawdę, choć twierdziła, że kochała, była zakochana.

Pewnego dnia w czasie kolejnej podróży pojawił się w jej życiu mężczyzna. Ten jedyny, ten właściwy jak sama mówi. Kochała go i on ją kochał. Byli ze sobą gdzieś około 30 lat w związku na odległość, w związku "dochodzącym". W momencie ich poznania mężczyzna był nadal żonaty, ale już w separacji. Przymierzał się do rozwodu. Z żoną mu się nie układało. Żona zamiast sypiać z nim, wolała uciekać do łóżka swojej matki i spać z matką. Zresztą wyszła za tego faceta tylko dlatego że był przystojny, miał motor i koleżanki jej go zazdrościły. Mężczyzna rzeczywiście był przystojny, nawet jako mocno posunięty w latach pan i właściwie niewiele można by mu zarzucić. Bardzo miły, kulturalny, z szacunkiem traktował kobiety. I los zetknął go z naszą starszą panią. Oboje byli wtedy wciąż młodzi, w podobnym wieku. Spotykali się. Kiedy on rozwiódł się z żoną, minęło trochę czasu, upewnił się w swoich uczuciach, w uczuciach wybranki, chciał z nią żyć, chciał z nią dzielić życie, nawet chciał się z nią ożenić, gdyby ona tego również chciała. Składał jej różne propozycje, ale ona mimo że go, jak sama twierdzi, bardzo kochała, nie zgodziła się na żadną, która wymagałaby od niej więcej zaangażowania, kompromisów, cierpliwości.

Dwa, trzy dni pod jednym dachem były możliwe, nawet i tydzień, ale dłużej wydawało się tej kobiecie niemożliwością. Dlaczego? Ponieważ musiała liczyć się ze zdaniem drugiej osoby, nie mogła robić tylko tego, co ona sama chce, nie mogła dysponować swoim czasem w pełni, bo... musiała liczyć się z drugą osobą. Egoizm. Wygodnictwo.

Dziś po latach zaczyna żałować swojej postawy. Kiedy chciała być sama, wydawało się jej, że tak wygląda idealne życie, bo skoro drugi człowiek nie da ze sobą zrobić tego, czego ona chce, nie da sobą rządzić, to jej wygodnie tak samej. Teraz zaczynają się jej oczy otwierać. Widzi, ile straciła. Jest sama. Już nie chce, potrzebuje drugiego człowieka, ale każdy wokół ma swoje życie. Żałuje, że nie pomyślała o życiu wcześniej, o ludziach, o tych, których kochała, o mężczyźnie, którego kochała. Zmarł kilka lat temu. Kiedy zmarł, nie pomyślała nawet o tym, aby pójść na jego grób, zapalić mu świeczkę, a dziś kiedy nie może już tego zrobić, bo siły jej na to nie pozwalają, mówi, że poszłaby, zrobiła, zapaliła, odmówiła modlitwę, gdyby mogła cofnąć czas, chciałaby dzielić z nim codzienność.

Miała na to jakieś 30 lat w dobrym zdrowiu, właściwie bez jakichś większych problemów. Refleksja przychodzi teraz, kilka, kilkanaście lat za późno.

Miłość... kochać za piękne oczy, gładką skórę, włosy, siłę mięśni, inteligencję, za posiadanie domu, pieniędzy czy samochodu? Słowem "kocham" rzuca się tak często na prawo i lewo, wyciera się nim jak szmatą do podłogi. Kochać to kochać, a nie tylko być zauroczonym, tylko zafascynowanym, tylko zainteresowanym, tylko zakochanym, itp., choć kochać można będąc jednocześnie zafascynowanym, itp.

Kochać...

być po prostu dla drugiej osoby

widzieć w oczach uśmiech dziecka i mądrość starca

zaczynać i kończyć dzień z każdą myślą w tej drugiej osobie

Miłość...

jest jak promień słońca

który wpada niespodziewanie do ciemnego pokoju

rozświetlając mroki nocy

ukazując piękno poranka

nie zasłaniajmy okien ze strachu

że nas oślepi

raczej otwórzmy je szeroko

wpuszczając ją do środka