7 listopada 2010

O ciele i wyglądaniu zmian.

Urodziny to był zawsze taki czas, w którym oczekiwałam na jakieś spektakularne zmiany w swoim wyglądzie. Kiedy byłam mała, to jakoś tuż po kolejnych urodzinach oglądałam się we wszelkich lustrach i szybach w domu, sprawdzając czy widać, że już mam rok więcej. I zawsze byłam zawiedziona, że nic nie widać, że się nie zmieniam wcale, no może poza tym że rosnę i że do wieku dopiszę sobie plus jeden. Do dziś pamiętam jak szłam do pokoju mojej najstarszej siostry, otwierałam dużą szafę i dokładnie oglądałam się w lustrze, które wisiało od wewnątrz na drzwiach. Z niecierpliwością wyczekiwałam aż coś się zmieni w moim wyglądzie. 

Później, gdy byłam starsza to w tym samym lustrze, które było już moje tak, jak i pokój, ponieważ siostra wyprowadziła się do faceta, przyglądałam się sama sobie oczekując zmian... Jak ja wtedy chciałam, żeby mi piersi urosły... Moje wszystkie koleżanki nosiły już staniki, a ja mogłam sobie co najwyżej wsadzić tam skarpetki albo watę... Nawet poszłam z mamą do sklepu kupić najmniejszy stanik jaki można było dostać, a i tak był za duży, więc wypychałam go trochę, bo wciąż byłam jak deska i jak patyczak. A przy okazji zauważyłam, że zrobiła się ze mnie chłopczyca łachmaniara. 
Po jakimś czasie przestałam być jednak płaska i ze zdumieniem obserwowałam, że w szybkim tempie staniki się robią za małe... Byłam dumna z tego. Normalnie nie mogłam się napatrzeć na siebie w lustrze. I jakoś nie wiem czy z tego powodu, czy może coś jeszcze miało wpływ, ale z chłopczycy łachmaniary zrobiła się dziewczyna choć nie za ładna, ale jakoś nie miałam z tego powodu kompleksów. W końcu doczekałam się zmian, których wyglądałam od dziecka.

Skończyłam wreszcie lat 18 i od tamtej pory zmieniły się w moim wyglądzie dwie rzeczy - podobno wyładniałam, no i moje włosy się zmieniły - naturalny kolor zniknął nieodwołalnie, a ostatnio nawet pozwoliłam im urosnąć. Od osiemnastego roku życia poza tymi włosami to ja uważam, że zewnętrznie się nie zmieniłam wcale, za to inni twierdzą, że wyładniałam.

Przyglądam się swojej twarzy i wiem, że kiedyś pojawią się na niej zmarszczki. Nie wyobrażam sobie, abym miała pakować w swoją twarz jakiś botoks, robić liftingi czy inne takie. W ogóle nie rozumiem kultu młodości i obsesji na punkcie jędrnego młodego ciała, aby wciąż wyglądać jakby się miało 20 lat.  Wczoraj, gdy rozmawiałam z moim prawie 22-letnim siostrzeńcem stwierdziłam, że zewnętrznie to ja wyglądam jakbym była młodsza od niego, ale  na poziomie umysłu, dojrzałości wewnętrznej, emocjonalnej, psychicznej nie ma wątpliwości, że jestem od młodego starsza. I jak tak sobie o tym myślę, to jakoś nie wyobrażam sobie, abym w wieku powiedzmy 50 lat obsesyjnie wypełniała pierwsze zmarszczki, próbując wyglądać jak 20-stka. Przecież to zupełnie naturalne, że ciało z wiekiem się zmienia. W człowieku to jest piękne, że zmienia się przez całe życie i to nie tylko wewnętrznie. W naszych ciałach, na naszych twarzach zapisują się doświadczenia, przeżycia, smutki i radości. wszystko. Dlaczego to zmazywać? Na zmarszczki jeszcze mam czas, ale kiedy trochę jeszcze się te cyferki pozmieniają w moim wieku, to pewnie z niecierpliwością zacznę ich wyglądać, jak kiedyś piersi. Fajnie by było, gdyby moje pierwsze zmarszczki to były te od śmiechu.