28 marca 2010

Przypadek, los, Opatrzność i ludzka życzliwość.

W sobotę wybrałam się z "misją", jak zwykle od kilku ostatnich miesięcy. Musiałam załatwić kilka spraw. Przy okazji miałam trochę odpoczynku, czas na spotkania z przyjaciółmi, na oddech, odreagowanie i przede wszystkim na sen.

Wpadłam na kilka godzin do Poznania - miasta, w którym spędziłam sporo czasu i które nadal jest mi bliskie, jest takie trochę moje. Pomiędzy spotkaniami z przyjaciółmi miałam taką małą dziurę, więc postanowiłam, że przejdę się Półwiejską i jakoś tak wylądowałam w Starym Browarze. W sumie to nawet dobrze się stało, bo nie wzięłam zapasowych plastrów, a mam rozwalony palec. Plaster, który miałam był już mokry, bo padało, wciąż zsuwał mi się z palca i należało coś z tym zrobić. Najpierw jednak stwierdziłam, że może warto zahaczyć o toaletę, umyć ręce, poprawić włosy, itp.

Nie spiesząc się poszłam sobie do prostokątnej części, po drodze popatrując na wystawy sklepowe. W międzyczasie (który w teorii nie istnieje) odbyłam jeszcze rozmowę telefoniczną z siostrą. Chciałam iść najpierw po plaster, ale taka zagadana poszłam w kierunku przybytku czystości. Ten parterze poddawany był "konserwacji" przez dzielne panie sprzątaczki, więc udałam się na piętro. Zrobiłam, co trzeba i kiedy ostatni raz sprawdzałam w lustrze stan mojego wyglądu, zauważyłam bardzo ładną blondynkę, która wydała mi się znajoma. Spojrzałam raz jeszcze w lustro, a później na nią i dotarło do mnie, że to hmmm... koleżanka ze studiów, moja była współlokatorka, była przyjaciółka. Zupełnie nie wiem, jak określić w tej chwili tę relację, więc niech będzie po prostu koleżanka.

Czułam od kilku dni przez skórę, że ten 27 dzień miesiąca nie będzie typowy, będzie dziwny, zaskakujący i rzeczywiście taki był. Nie widziałam jej od długiego czasu. Nie miałyśmy ze sobą kontaktu, poza jakimiś grzecznościowymi życzeniami świątecznymi. Nie wiedziałam, co się z nią działo przez ten czas.

Kiedyś byłyśmy sobie dość bliskie. Mogę śmiało powiedzieć, że przyjaźniłyśmy się. Poznałam ją, kiedy byłam w toksycznym związku, miałam problemy ze sobą i z tamtym facetem. Nasza przyjaźń zawiązywała się i rozwijała równolegle z powolnym umieraniem mojego uczucia do faceta, z rozpadem związku i z walką, aby się od niego uwolnić. Szybko zaczęły się dość poważne problemy, konsekwencje związku, ciężka depresja i właściwie niewiele do mnie docierało. To nie był dobry grunt dla rozwoju przyjaźni, zwłaszcza przyjaźni z tak wrażliwą osobą, jaką jest ona. Od samego początku przyjaźń poddawana była próbom, chyba zbyt ciężkim - jej problemy, które starałam się jakoś pomóc jej rozwiązać, moje problemy, które wypierałam z własnej głowy, bo tylko tak jakoś mogłam funkcjonować.

Pewnego zimowego styczniowego popołudnia byłyśmy na zakupach. Chciałam kupić książkę i kilka płyt. Spotkałyśmy go w sklepie. Nie pamiętam, jak wróciłyśmy do domu. W głowie mam tylko jakieś niejasne, zamazane obrazy z tamtego popołudnia, wieczoru i dwóch następnych dni. Byłam w fatalnym stanie...
Od tamtego momentu znajomość zaczęła się psuć. Popadałam na przemian w stany paniki, otępienia i pracoholizmu. Mijały tygodnie, miesiące wypełnione głównie intensywną pracą i brakiem snu. Tak właśnie wróciła mi bezsenność. Jak można dbać o przyjaźń w takim stanie? To aż dziwne, że wiele z moich relacji z ludźmi zwyczajnie nie umarło. Może dlatego że nie spędzali ze mną tyle czasu.

Zresztą sama zaczęłam się od niej odcinać, mimo że mieszkałyśmy pod jednym dachem. Starałam się wypychać ją z domu, żeby nie musiała na mnie patrzeć, żeby się dziewczyna nie martwiła i mną, bo miała swoje problemy. Przeżyła mocno to, co się ze mną stało, bo działo się to na jej oczach.

Obie byłyśmy młode, naiwne, ja na etapie brutalnego leczenia z własnej naiwności, wrażliwe, zagubione. Nie umiałyśmy o tym wszystkim rozmawiać.

Kiedy zauważyłam ją w sobotę, po prostu podeszłam, przywitałam się. W ciągu kilkunastu minut streściłyśmy sobie wydarzenia z naszego życia z ostatnich miesięcy, lat. Wymieniłyśmy informacje o znajomych. W ciągu następnych kilkunastu minut zaliczyłyśmy jeszcze aptekę, bo ja potrzebowałam plastra i sklep z butami, bo ona miała upatrzone buty. Padło w obie strony kilka słów wsparcia, przypomnienia o zaletach, wyjaśnienia tego, co wtedy się wydarzyło w jej i w moim życiu.

W sumie stęskniłam się za nią, za wspólnym szaleńczym poszukiwaniem płyt z muzyką, zwłaszcza takich rarytasów, za numerami, które wyczyniałyśmy z naszymi wspólnymi znajomymi.

Nie mam w zwyczaju reanimowania trupa. Nie robię tego. Ona jest inną, choć wciąż tą samą osobą. Zmieniła się. Ja też jestem inna, zupełnie inna niż wtedy. Zmieniłam się mocno, zmieniło się moje postrzeganie świata. Nie chcę już wracać do tego, co było. Nie chcę łatać czegoś, co ma dziury jak krater wulkanu. Została jakaś nić sympatii między nami. Jest przeszłość. Jest teraźniejszość. Jest moje życie, jest jej życie. Jest ona i jestem ja. Była rozmowa. Może na początku trochę skrępowana, dziwna, a później bardziej naturalna, normalna. Pewne rzeczy musiały zostać powiedziane, aby zamknąć niedokończone, niedomówione rozdziały naszych losów.

Wiecie, naprawdę ją lubię. Nie myślę o przyjaźni, przeszłości, przyszłości. Myślę o słowach, o rozmowach. Lubię - rozmawiam, komunikuję się z daną osobą. Jest to dla mnie naturalne, stosuję to do wszystkich, więc i w tym przypadku będę. Czasem można zwyczajnie zapytać, co słychać, wlać w człowieka szczerą nadzieję, że będzie dobrze. Życzliwość. Zwyczajna ludzka życzliwość dla tych, których lubimy. Przecież to tak niewiele. Mały kawałeczek siebie dla drugiego człowieka. Zmieniając swoje otoczenie, pracując na sobą i relacjami z ludźmi, zmieniamy świat, a to naprawdę bardzo wiele.