26 grudnia 2009

Stanąć w prawdzie czyli świąteczny rachunek sumienia.

Święta to czas bliskości, czas wybaczania, czas życzeń, czas dobra, przynajmniej taki powinien być. Jednak nie zawsze tak jest. Czasem dla niektórych to czas wypominania, obrażania, skłócania, bo w końcu można spotkać się z ludźmi, dla których nie miało się czasu, to także czas zapominania i wykrętów.

Jestem naiwna, bo wierzę w dobro, nie skreślam ludzi i daję szansę na poprawę, choć nie pozwalam wodzić się za nos. Nie jestem jedyna, jest wielu takich ludzi.

Kłamstwa, puste słowa i obietnice potrafią zniszczyć, sprawić, że zniknie zaufanie. Dlaczego tak ciężko stanąć ludziom w prawdzie, nawet w święta? Przecież bliscy mogą im wybaczyć i można zacząć od nowa, jednak stykając się z murem nie da się.

Była sobie kobieta. Kobieta wiecznie czegoś potrzebowała od najbliższych, od rodziny. Kłamała, pożyczała pieniądze, robiła długi, na cudzy koszt polepszała standard swojego domu. Uciekała się do wymyślania różnych powodów, na czele z komornikiem i brakiem na chleb dla dzieci, aby pożyczać pieniądze po rodzinie. Bliscy litowali się. Potrafiła wyciągnąć pieniądze nawet od starych chorych rodziców, będących na emeryturze, od rodzeństwa, które uczyło się albo samotnie wychowywało małe dzieci. Nie oddawała. W końcu najbliżsi przejrzeli ją, zauważyli, że byli oszukiwani. Przestali wierzyć, przestali pożyczać na wieczne oddanie.

Kobieta zaczęła rodzinę szkalować przed dalszą rodziną i pożyczać od tamtych pieniądze, skłócając wszystkich ze sobą. Najbliższym było wstyd za nią, ale nie mogli brać odpowiedzialności za jej błędy i oszustwa. Przecież była dorosłą kobietą, która miała własną rodzinę. Nigdy swoich najbliższych nie zaprosiła na Święta, ani matki, ani ojca, ani rodzeństwa, jedynie siostrę ojca czasem zapraszałą, licząc na to, że kobieta zapisze jej swoje mieszkanie w spadku, ponieważ była bezdzietna. Raz jeden przyjechała z mężem i dziećmi do swojej rodziny na święta. Więcej ani razu zaproszenia nie przyjęła, a swoich najbliższych oczerniała przed rodziną i znajomymi, mówiąc, że odsuwają ją od siebie, że jej nie kochają, że jej nie chcą.

Pewnego dnia okazało się, że rodzice kobiety i ciotka chorują ciężko, a mimo to ona nie zmieniła swojej postawy, szkalowała rodziców i rodzeństwo, wciąż próbowała wyciągać pieniądzie i skłócać rodzinę. Nic jej nie mogło pohamować. Liczyła się tylko ona. Nawet o własnych dzieciach zapominała, dobrą żonę tylko już grała. Żadne święta nie sprawiły, aby choć na chwilę przestała myśleć o swoim własnym nosie i o swoim interesie.

Pytania i troskę rodziców, rodzeństwa, ciotki zagłuszała szczebiotem, czczymi obietnicami telefonów, odwiedzin przyjazdów, spłat długów, poprawy. Szczebioty, pierdułki, o ile w ogóle przypomniała sobie, że ktoś się o nią martwi, że ktoś ją wciąż kocha. Kobieta zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo łamie serca rodziny, jak bardzo ich krzywdzi, jak bardzo oni cierpią. Nawet widmo śmierci nic w niej nie zmieniło. Jak długo będzie tak zatwardziała, nieczuła?

A czy my czasem nie zbywamy swoic bliskich? Nie gonimy wciąż i wciąż? Czy mamy czas dla rodziny i przyjaciół, dla chorych i smotnych? Czy nie zdarzają nam się czcze obietnice? Czy nie zdarza się nam, że kłamiemy, zapominamy, ranimy?
A może czyjaś postawa przypomina tę wyżej opisaną...? Może w stosunku do własnych dzieci, może rodziców, może współmałżonka czy partnera, a może w stosunku do przyjaciół?

Święta jeszcze się nie skończyły, a na poprawę nigdy nie jest za późno. Nigdy nie jest za późno, by wybaczyć, zacząć od nowa, przyznać się do błędu, stanąć w prawdzie, powiedzieć przepraszam, powiedzieć kocham. Tylko czy mamy na to odwagę?