24 lipca 2012

Mysia algebra.

Wielka szklanka kawy mrożonej, ciasto czekoladowe nie są w stanie uspokoić ani pokolorować moich myśli. 

Ja+porządki=tajfun-->efekt zdumiewa
  
wnioski: 
  1. przynajmniej udaję że nie myślę
  2. czarne myśli nadal są czarne
  3. we mnie się gotuje i zaraz para wychodzić będzie mi uszami

smutek
złość
rozżalenie
zdenerwowanie
brak snu (nad ranem jakieś resztki albo nad książką)
brak ochoty na jedzenie za to ochota do gotowania (ale tu akurat się nie martwię, zawsze się znajdzie ktoś kto mnie pozbawi tego kłopotu)
wściekłość
dół
nerwy
strach
mnóstwo: ?????? 
odpowiedzi też się kończą tylko: ?????

Obrzydliwe (choć najbardziej i tak brzydzą mnie ślimaki) małe gryzonie zwane myszami zeżarły moje plany i to w taki chamski bezczelny sposób. Niech no ja je dostanę tylko w swoje łapki, to chyba gulasz z nich zrobię. Dla kotów. Tych blokowych. Z piwnicy. Swoją drogą zamiast grzać się na słonku mogłyby te cholery wyłapać, co by mi więcej nie bruździły, bo ja normalnie oszaleję. 

No to jest po prostu nieprawda. Ja nie mogę mieć przecież normalnego życia. Ja muszę być mistrzem ekwilibrystyki życiowej. Bo inaczej będzie za nudno? No... ale przecież byłoby ciekawie. Nawet bardzo. Zupełnie nie nudno. Ughh a te wredoty... 

Mój mózg produkuje wszelkie możliwe scenariusze, ale jest uparcie coraz bardziej monokolorystyczny w swych produkcjach. Czuję się jakbym grała w rosyjską ruletkę. Na dodatek nie znoszę nie wiedzieć i nie mieć możliwości posiąść wiedzy, na której mi zależy. Nie zawsze muszę wiedzieć i nie wszystko. Tylko to, co jest mi potrzebne. Lecz nie za wszelką cenę i nie wtedy, gdy ktoś nie ma ochoty ucieszyć mnie wiedzą na temat swojej osoby. 
W tej chwili jakakolwiek wiedza w temacie mnie interesującym jest bezcenna. Jednak tylko czas może cokolwiek w tej sprawie uczynić. 

Czas+cierpliwość+nerwy=prawie...szaleństwo

Nie potrafię przestać o tym myśleć. 

Spotkałam ostatnio człowieka, którego widziałam zaledwie kilka razy w życiu. W oczach ma coś takiego, co wzbudza we mnie niepokój. Odnoszę wrażenie, że on jest kimś w rodzaju wieszcza kłopotów, problemów i komplikacji. Jest taki jakiś... jak patrzę na niego, wydaje mi się, że on w życiu zrobił coś bardzo bardzo złego. Spojrzenie w oczy... ułamek sekundy... wiedziałam, że nie wróży to dobrze. Czasem wydaje mi się, jakby ten człowiek czegoś ode mnie chciał. Spojrzenie ma okropne, a to co siedzi w nim w środku, przeraża. Nie tylko mnie.

Miałam niedawno sen o niemożności znalezienia samolotu na lotnisku i o szukaniu wyjścia tamże. Patrzę w niebo zasnutę kawałkami waty i bitą śmietaną z plasterkiem księżyca. Szukam śladów samolotów. Szukam, wołając bezgłośnie. W myślach krzyczę. 

Kolor zmieniony. Stan myśli czarny. Na głowie kakao. Była już kawa i czekolada. Skoro czerń jest wewnątrz, tym bardziej nie może być jej na zewnątrz. 

Oto nowa ja:



Liczyliście kiedyś minuty, godziny i dni? Ja nie. Nie znoszę cyferek. Liczę. Czas mój składa się z minut i godzin. Dni nie odmierzają czasu wystarczająco tragicznie. Tik tak. Tykanie zegara to dla mnie dźwięk bomby z opóźnionym zapłonem. Mówię sobie - oddychaj, spokój, baczność, wyluzuj. Tylko ten cholerny czas. Za wolno. Za szybko. Nie tak.