18 listopada 2013

Holenderskie mgły.

Mgła. Zjawisko pogodowe. Mgły tutaj są zupełnie inne i tak różne. Jedne unoszą się nad polami, inne niczym mleko zalewają wszystko to, co spotkają na swojej drodze. Są też takie mgły, które snują się jak nitki babiego lata. Czasem tutejsze mgły przypominają dym albo chmury. 
 
Listopadowe mgły spacerują po polach jak duchy. Czasem wychodzą na drogę, próbując złapać w swoje usta przejeżdżające samochody. Chcą je połknąć, nasycić się. Wilgotnymi językami głaszczą przechodniów. Łagodzą krawędzie, zmiękczają linie, rozmywają kontury. Akwarelowe ciemne poranki. Drzewa szeleszczą swoimi kolorowymi szatami, których pozbywają się z wielką niechęcią, jakby obawiały się zimna. 
 
Mgły czeszą mnie po ciemku. Zwijają ledwie co wyprostowane włosy w fale, w pierścienie. Układają je wokół mojej twarzy, pozwalają im lekko opaść na moje ramiona. 
 
Dłonie ukryłam w czerwonych rękawiczkach. Moja zawsze lekko chłodna skóra zrobiła się zimna. Przypomniałam sobie jak on chował moje dłonie w swoich dłoniach, przytulał mnie do siebie, przelewając we mnie ciepło swego ciała. Spacerowałam we mgle uliczkami Ootmarsum, o którym mawiają - miasteczko artystów. Bardzo urokliwe i niewielkie, pełne rzeźb, galerii i pracowni artystycznych. Obrazy, witraże, rzeźby, ubrania, buty, biżuteria, porcelana, meble... właściwie wszystko, co można uznać za przejaw sztuki. 
 
Olej na płótnie, niderlandzcy malarze. Koniec XIX i początek XX wieku. Zimowy krajobraz miasta, kanał, kamienice, ludzie. Zwyczajne życie. Po prostu piękne.
Baletnica w sukience z wielkiego liścia i z koczkiem na czubku głowy. Błogi wyraz jej twarzy przypominał mi jednocześnie małą dziewczynkę i dorosłą kobietę. Gdyby moje konto zawierało coś więcej z pewnością tancerka byłaby moja. Spodobała mi się tak bardzo, jak i dwa obrazy, które oglądałam chwilę wcześniej. 
 
Ostatnio pojawiam się tu na chwilę i znikam. Dużo pracuję, także słowem. Piszę, tłumaczę. Jazz wypełnia pokój. Czuję się jak w filmie W. Allena, w którym w tle pobrzmiewa stary dobry Frank S. i Norah Jones. Naprawdę lubię holenderskie mgły. Ah gdyby mieć szal utkany z takiej mgły właśnie...

4 listopada 2013

Słów kilka.

Jestem zaszokowana. Swoją postawą. Swoją osobą. Swoją zmianą. Swoim związkiem. Mną. Nim. Wszystkim. 
 
Dotarło dziś to mnie bardzo silnie to, o czym rozmawiałam z tatą w zeszłym roku, kilka dni przed jego śmiercią. Już wiem, co miał na myśli. Wiem też, co miała na myśli mama. 
 
Jutro jest pierwsza rocznica śmierci taty. 
 
Próbuję oddychać głęboko. Łzy jednak same wymykają mi się spod powiek. 
 
Dostrzegłam w sobie to, co widział tato i o czym przypominał mi. Jestem zszokowana odkryciem i wzruszona. 
 
Bardzo brakuje mi ojca i rozmów z nim. Jego mądrości, rozwagi, spokoju, wiary i ufności, sprawiedliwych osądów. 
 
Dziękuję mu za to, że we mnie uwierzył.  

3 listopada 2013

Za zakrętem.

Umieranie jest jak zasypianie. Tyle tylko, że z tego snu człowiek się już nie obudzi. Odchodzenie jest jak umieranie. Tylko że człowiek nadal żyje, ale gdzieś indziej, gdzieś poza nami. Czy potrafię sobie wyobrazić nasze rozstanie? Może potrafię. Choć myślę o tym każdego dnia, że taki dzień przyjdzie, nie wizualizuję. Nie mam odwagi pomyśleć. Po prostu nie mam. Gdy ktoś pyta mnie o związek... Co mogę odpowiedzieć? Równie dobrze możemy być razem długo, możemy być i nawet przez resztę życia, ale możemy także jutro się rozstać. Związek jak każdy. No może w pewnych aspektach zdecydowanie trudniejszy. Ale dla ludzi brzmi jak szaleństwo. Muszę przyznać, że chyba mają jednak rację. 
 
- Jak myślisz, które z nas jest bardziej szalone?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział. - Oboje.
- Też tak myślę.
 
Myślę, że nie moglibyśmy razem pracować. On działa na mnie dekoncentrująco. Wczoraj miałam okazję stwierdzić naocznie, że ja na niego też. Uszy też to stwierdziły, jako że wyartykułował to. 
 
Co to za związek, w którym ludzie mają przegadane warianty rozstania, co więcej zdrowe podejście do tegoż, a wizją przeżycia reszty życia wspólnie w sielance nie poświęcają ani chwili w rozmowie? Normalne? Nie wiem. Choć z mojego punktu widzenia, wspólne snucie wizji owej sielanki sprawiłoby, że w mojej głowie zapaliłoby się czerwone światło. No bo jasna cholera życie tak nie wygląda. Normalne życie zwyczajnych ludzi nie przypomina sielanki. Raz jest świetnie, innym razem nawet tragicznie, częściej trudniej niż łatwiej. 
 
Normalne życie zawiera w sobie całe mnóstwo odcieni, nie tylko pastelowe plus cała gama różu. Zresztą pastele napawają mnie obrzydzeniem - jasne, łagodne, spokojne, jak z jakiejś bajki o królewnie i księciu, bez wyrazu, bez osobowości. Moje życie to mieszanka odcieni szarości i żywych barw, a pastele to zaledwie margines, podobnie jak ów róż, który kojarzy mi się jedynie z watą cukrową. A życie cukierkowe nie jest. Choć może chwilami smakować właśnie jak wata. 
 
Nie wiem, co jest za zakrętem. Nie mam pojęcia, co jest dwa kroki dalej. Jeśli nadejdzie ten dzień, pozwolę mu odejść i wiem, że on pozwoli mi odejść. Tak jak pozwalamy bliskim odejść na wieki, zasnąć snem wiecznym, wyruszyć w podróż nam przez pewien czas niedostępną, tak trzeba pozwolić drugiej osobie iść swoją drogą, nawet jeżeli bardzo chcemy jej towarzyszyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie dam rady. Nie mówię, że to będzie łatwe, ale nie mogłabym go zatrzymać, gdyby on nie mógł, nie chciał zostać. Jednak prędzej czy później wszyscy odejdziemy i zostawimy bliskich. Rozstanie jest jak umieranie. Umieranie jest jak zapadanie w sen. 
 
Żyję, ciesząc się z każdej darowanej chwili. Celebrować życie. Napawam się nim. Karmię oczy, uszy, ciało, duszę, myśli - nim. Syta i głodna. Szczęśliwa, bez względu na to, co zobaczę za zakrętem.