26 sierpnia 2013

Zaczęło się nowe.

No i zaczęło się nowe. Zaczęło się tak porządnie. Zapierdalać muszę jak jasny gwint, ale daję radę. A postaram się dać tę radę jeszcze lepiej ;) Jest dobrze. Trafiły mi się niezłe warunki mieszkaniowe, współlokatorzy też są w porządku i dziewczyny na mojej zmianie w pracy też są fajne. Część szefostwa mam tzw. ą ę bułkę przez bibułkę ;) i w dodatku takie służbistyczne (co za słowo ;). Za to ta druga część jest zupełnie inna. Generalnie myślę, że powinnam się dogadać. Co prawda na część ludzi trzeba uważać, jak wszędzie, bo są i tacy, którzy uwielbiają podpieprzać do biura z byle powodu - nawet jeśli coś tam podsłyszą, nie znają kontekstu, nie mają pojęcia o co chodzi, ale przecież dla nich to żaden problem coś stworzyć. Aby przetrwać muszę robić swoje jak najlepiej, trzymać język za zębami, jeśli nie ma potrzeby, aby nim mielić, pilnować siebie i swojego życia prywatnego. Wrednych ludzi nigdzie niestety nie brakuje. 

Własne otoczenie uważnie obserwuję, wyciągam wnioski. 

Nazbierało się mi trochę zdjęć z ostatnich kilku tygodni, parę anegdotek. Jest o czym pisać. Blog przeobraził się w pamiętnik, a może był nim od początku. Niedługo stukną mu cztery lata. Zapisałam kawałek własnego życia, uczuć, doświadczeń. Zdarzyło się tyle rzeczy w tym czasie, tak wiele ważnych spraw. Odeszli ci, których kocham, a w ich miejsce pojawiły się nowe osoby. I jakoś tak stwierdzam, że to miejsce jest takie osobiste i to trochę tak, jakbym uchylila drzwi do własnej duszy i pozwoliła tam zajrzeć. 

Gdy czytam samą siebie tu, czasem potrafię się zdystansować, a czasem zupełnie mi to nie wychodzi. To miejsce jest dla mnie ważne, tak jak i Wy jesteście dla mnie ważni. Cieszę się, że mogę dzielić się z Wami myślami, przeżyciami, uczuciami, tym, co mnie spotyka. Bardzo Wam za to dziękuję. 

Ostatnio byłam trochę rozdarta. Jakbym nagle stała się naleśnikiem i wpadła jak śliwka w kompot między młot a  kowadło ;) he he Tak poważnie mówiąc, nie układało mi się ostatnio najlepiej. Trzeba było podjąć kilka niezwykle trudnych decyzji. Z nim też tak jakoś było, że wzajemnie podnieśliśmy sobie ciśnienie i podziałaliśmy sobie na nerwy, normalnie na "żyletki" poszło. Ale jako że oboje jesteśmy dorośli i jednak nam zależy, to i z tym sobie poradziliśmy jak dorośli ;) Szczerze mówiąc, może to nawet było potrzebne, aby zdać sobie sprawę z pewnych rzeczy, a zwłaszcza z tego właśnie, że nam zależy. Gdyby nie on, to ja bym tu chyba zwyczajnie oszalała. Na razie niestety musi nam wystarczyć tylko telefon.

Jeśli inne sprawy ułożą się pomyślnie, to się całe mnóstwo rzeczy ułoży. Niestety jest tak, że jedno ciągnie za sobą drugie, jedno od drugiego zależy. Jak mi się poskłada z jedną sprawą to ta pociągnie za sobą inne i będzie dobrze. Oby się jak najszybciej to udało. Gdyby to zależało ode mnie, ale nie zależy, więc pozostaje mi czekać, oczywiście jednak nie bezczynnie. Działam. Intensywnie. Potrzebuję pozytywnego i szybkiego załatwienia tejże sprawy, żeby ruszyć z resztą ze spokojną głową. 

Nowe, które się zaczęło, jest wstępem do czegoś większego. Tak czuję i jestem tego pewna. Nie do końca sobie to wszystko uświadamiam, może nawet trochę się boję, bo wydaje mi się, że sprawy, o których myślę, są zbyt nieprawdopodobne, niemożliwe, ale przecież stało się już tyle niemożliwego, że jeszcze trochę, nie powinno mnie zdziwić i powinnam w to wierzyć. 

Celebruję życie. Cieszę się każdą chwilą i żyję chwilą. Moja chwila za moment stanie się przeszłością, kolejnej chwili mogę nie mieć. Na przeszłość nie mam wpływu, na przyszłość wpływ mam znikomy, tym bardziej, że do przewidywalnych to ona raczej nie należy. Chcę żyć swoim życiem i być szczęśliwa. To właśnie robię, aczkolwiek nad odpowiednią formą wciąż pracuję (trzeba pokonać tylko trochę problemów i już). Mimo braku odpowiedniej formy i pewnych trudności, jestem szczęśliwa, a najszczęśliwa, gdy oddycham jego oddechem. 

18 sierpnia 2013

Nadchodzi nowe.

Nowa praca. Nowy dach nad głową. Nowe miejsce. Nowi ludzie. Wszystko nowe. Jestem przerażona, zestresowana. Z nerwów boli mnie żołądek. Jakoś sobie z tym poradzę. Bardziej jednak martwi mnie całe morze tęsknoty. 

Jedyna osoba, dzięki której jeszcze tu nie oszalałam, zostaje daleko ode mnie na te naście tygodni, a może trochę dłużej. Telefony nie zastąpią, nie wypełnią... W posiadaniu auta nie jestem. O odwiedzinach, jeśli nie chcę mieć problemów w miejscu zamieszkania i w pracy, mogę zapomnieć, a najlepiej to żeby nikt nic o mnie tam nie wiedział, bo będę mieć przesrane.

Nie wiem jeszcze jak dopnę swoich celów, ale to zrobię. Nauczę się na rzęsach chodzić, jeśli będę musiała.

Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że za rękę prowadzi mnie przeznaczenie. Nawet się pięknie zrymowało ;) A tak zupełnie na serio, to jest tak jakby coś wyznaczało mi drogę, a moja własna intuicja wyłaziła ze mnie, brała mnie za rękę i oświetlała ścieżkę, którą mam iść. Zrobiłam już całe mnóstwo rzeczy wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Tyle tylko, że wychodzi mi to na dobre, choć mogłoby się wydawać, że powinnam dostać po dupie, po czymś takim. Po tyłku mi się obrywa... kiedy usilnie próbuję postępować rozumowo, logicznie. Gdzie logika to logika, ale gdzie należy o niej zapomnieć, to zapomnieć, a nie bawić się w roztrząsanie. 

To nie jest tak, że ja ślepo będę wierzyła własnej intuicji. Nie. Bywa dość często, że ją sprawdzam. Po prostu. Ostatnio też to zrobiłam, bo wyjątkowo trudno mi było uwierzyć samej sobie w to, co się dzieje. Intuicja wie. Nawet moje ciało wie to, z czym rozum sobie nie radzi. Doświadczam rzeczy nieprawdopodobnych, dowiaduję się rzeczy, wykraczających poza normalne myślenie. Przeczucia się sprawdzają, sny się sprawdzają. Mówię i się dzieje. Wiem więcej niż sobie uświadamiam czasem. Skąd? Cholera wie. To też mnie trochę przeraża. Nie jest normalne. Albo jest. Sama nie wiem. W każdym razie nigdy nie było tak intensywne. No może wtedy, gdy byłam dzieckiem. 


Piątkowy późny wieczór. Deszcz leje. Siedzimy razem. Rozmawiamy. Piętrząca się góra problemów przed nami. Razem możemy sobie z nią nawet poradzić. Łatwo nie jest, bo w miejsce jednego wyrasta nam pięć innych. To gorsze niż trzygłowy smok ziejący ogniem. Jak można być jednocześnie tak różnym i tak podobnym?

Naprawdę szczęśliwa jestem wtedy, gdy jestem z nim. 

Oszalałam. A może wcale nie... 

Siedzimy, rozmawiamy, wzdychamy, dotykamy, całujemy, wąchamy... 

Życie wystawia nas na próby. Pięknie. No ale w sumie, jeśli pojechać po całości, odkrywa się coraz więcej, coraz bardziej i okazuje się, że robi się coraz bardziej ciekawie. 

Od pewnego czasu szukam też wyjaśnień tego, co wykracza poza rozumowe myślenie, co zwykle nazywa się przypadkiem, zbiegiem okoliczności, szczęściem, fuksem, itp. I dochodzę do wniosku, że przypadki są wyłącznie w gramatyce, zbiegają się ulice, ludzie itp., szczęście to stan umysłu, ducha i ciała, itd. Przeczucie przeczuciem przeczucie pogania i wszystko się sprawdza, sny się sprawdzają, nawet coś tak parszywego jak horoskop mi się sprawdza. To nie jest normalne. Coś jakby mój świat nagle stanął na głowie albo zaczął fikać koziołki. 

Morze tęsknoty i czas na zastanowienie się, co dalej. Coś mi się mocno wydaje, że gdy skończę ten "projekt" za naście tygodni, stanie się coś, w co zupełnie nie chce mi się wierzyć. 

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki, co bym sobie z tym wszystkim nowym dała radę, bo jak Was bardzo wszystkich lubię, przysięgam, trzęsę portkami ze strachu i nerwów.  

13 sierpnia 2013

Dlaczego mnie tu nie było?

Ostatnie dwa tygodnie były wyjątkowo trudne dla mnie. Ten tydzień na łatwy także się nie zapowiada. Jednak mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży, a część problemów zostanie rozwiązana.

Nieprzespane noce przechodzone po domu i przesiedziane na kanapie. Rzeka łez wylana w poduszkę i zwojach papieru toaletowego utopiona. Strach wymieszany ze złością i smutkiem. Nie jest łatwo. Jasna strona życia stopiła się z jego ciemną stroną. Jedno przechodzi płynnie w drugie. 

Miałam cały wór orzechów do zgryzienia. Wciąż się boję, że połamię sobie na nich zęby, bo ze mnie przecież żaden dziadek do orzechów. 

Ci, którzy powinni znać całą prawdę, wiedzą zbyt mało lub nic, a ci którzy nie powinni wiedzieć nic, wiedzą zbyt wiele. 

Z nerwów nie śpię trzeci tydzień. Jedzenie wmuszam w siebie z trudnością. Jestem wyczerpana psychicznie, a fizycznie czuję się wręcz chora. 

Codziennie się modlę. Czasem godzinami nawet, bo ludzkie siły potrzebują wsparcia. Inni mogą w to nie wierzyć. Ja wierzę. I pomoc przychodzi. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, wbrew faktom. Nie umiem prosić o nic dla siebie i trudno mi to przychodzi. Przecież jest tyle osób, które bardziej niż ja potrzebują pomocy. 

Szelest liści na wietrze i słowa modlitwy. Twarz ukryta w dłoniach. Morze łez. Setki myśli.

Słowa... pęczniejące nadzieją. Szczere. Prawdziwe. Niespodziewane. 

Nadzieja trzepoce we mnie motylimi skrzydłami. Paleta emocji. 

Dziś stało się coś dziwnego. Byłam całkowicie zaskoczona. Ale to coś bardzo dobrego. Coś się chyba zaczyna budować drobnymi cegiełkami, wyjątkowo małymi i w dodatku bardzo wolno. Trudna budowa, która nagle zaczęła wyłaniać się z gruzów iluzji, z rozsypanych domków z kart. Cudowne zaskoczenie. Jakże miłe. 

Podwijam rękawy i zabieram się do wyprostowania wszystkich spraw. Proszę trzymać kciuki. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo słonka!


ps. Więcej konkretów w następnych dniach. Albo może popiszę o bzdurkach... ;)