17 stycznia 2011

Znaleźć właściwy moment.

Czy życie obdarowuje nas nie w porę? Czy to, co piękne, co dobre w naszym życiu przychodzi nie w porę, zastaje nas nieprzygotowanych, przechodzi obok nas, niedostrzegane? Jak znaleźć właściwy moment? A może właściwego momentu wcale nie ma?

Odpowiednia chwila na zmianę pracy, na związek, na dziecko, na śmierć, na przeprowadzkę, na rozmowę, na nowe przedsięwzięcia, na inwestycje... Jak wyczuć właściwy momeny? Jak go nie przegapić? A może wcale go nie wyczekiwać, tylko mimo lęku rzucić się prosto w tę przepaść, zaryzykować? Kalkulować przy tym, czy nie kalkulować? 
Nie mam pojęcia, czy istnieje właściwy moment. Można stwierdzić, że dana chwila to nie był dobry czas, ale czy można jednoznacznie na pewno stwierdzić, że był dobry? Czy można to zrobić tylko po czasie, którego przecież nie da się cofnąć...?

W moim życiu też przychodziły pewne sprawy i ludzie nie w porę... Decyzja o zamążpójściu była nie w porę, stypendium rektorskie przyszło nie w porę, praca... nie na każdą był odpowiedni moment, niektóre zmiany miejsca zamieszkania też były w nieodpowiedniej chwili, śmierć mojej mamy przyszła nie w porę... nie w porę dla mnie, choroby w rodzinie i śmierć cioci też przyszły w niewłaściwym momencie... Nawet miłość przyszła nie w porę, bo przegapiłam moment obopólnej gotowości, przegapiłam pochłonięta zatopieniem we własnym bólu, utopiona w pracy, zakopana w życiu tak, aby nie myśleć, nie myśleć o tym, że tak wiele zdarzyło się, a ja nie jestem gotowa. 
Gotowa nie byłam też na cierpienie, przykrości, które mnie spotkały, a związane były z krzywdą fizyczną i psychiczną wyrządzoną mi przez mężczyznę. Nie byłam gotowa na śmierć bliskich, choć miałam czas, aby się z tą myślą oswoić. Nie byłam gotowa na konsekwencje pewnych zmian, które pojawiały się w moim życiu. Nawet coś tak pozytywnego jak stypendium rektorskie przyszło do mnie nie w porę i niewiele brakowało, aby w ogóle go nie przyjęła. 

Kiedy wybieram się gdzieś z przynajmniej jedną osobą, a tym bardziej jeśli wybieram się z grupą osób, za które mam być odpowiedzialna, staram się przygotować na wszelkie możliwe ewentualności, a i tak zdarzają się rzeczy, które zaskakują, których nie przewidziałam. Mam apteczkę, kompas, mapy, papier, długopis, kurtkę przeciwdeszczową, ciepły sweter, nóż... itd., cały ekwipunek zebrany w plecaku, a okazuje się, że jednak to zbyt mało. Podobnie jest z życiem. Zbieramy doświadczenia, emocje, wspomnienia, a mimo to nie zawsze potrafimy wychwycić odpowiedni moment i nawet jeśli uważamy, że jesteśmy przygotowani, to w zderzeniu z tym, na co próbowaliśmy się przygotować, do czego chcieliśmy dojrzeć, okazuje się, że nie ma 100% gotowości, granitowego przygotowania. A może jest zupełnie inaczej? 

Nie uciekam przed życiem, przed tym, co ze sobą niesie. Już dawno dałam sobie z tym spokój, bo życie i tak mnie dopadnie, zaskoczy. Nie potrafię się rzucić na oślep, nie skoczę w życie, jak do wody na główkę, do wody na główkę też nie skaczę... Wolę metodę małych kroków w myśl zdania, że wszystko co doskonałe, dojrzewa powoli. Nie lubię się spieszyć. Gdy się spieszę, gdy muszę pędzić, mogę zgubić gdzieś własne życie, siebie samą, a później z trudem będę próbowała siebie odszukać. Asekuranctwo? Nie. Odpowiedzialność. Nie zrobię czegoś, o czym wiem, że grozi "kalectwem lub śmiercią", więcej niż w 50%.

Czy można przygotować się na życie? Czy można być gotowym do życia? Czy można przygotować się na to, co chce dać nam ono w darze? A co zrobić, jeśli nie jest się gotowym? Uciec, schować głowę w piasek, czy zmierzyć się? Czy warto rzucić się na główkę? A może małymi kroczkami podążać do przodu?

Zdarzyło mi się uczucie. Piękne. Nie byłam gotowa. On był. Czekał. Byłam  wreszcie gotowa. Nie powiedziałam mu o tym, bo wydawało mi się... Mniejsza o to, co mi się zdawało. Popełniłam błąd. Skierowałam się w kierunku innego mężczyzny. Pamiętam, jak go spotkałam, pamiętam jego wzrok. Nie potrafiłam z nim o tamtym rozmawiać, bałam się z nim porozmawiać, uciekałam. Był cierpliwy. Zwróciłam się w jego kierunku, ale był zbyt poraniony. Przeze mnie. A ja nie potrafiłam zaczekać. Niedomówienia i strach. Może wystarczyłoby małymi krokami, może wystarczyłoby zmierzyć się z życiem, otworzyć...? Może wystarczyłoby normalnie żyć? Nie wiem i już się nie dowiem.

Czy dopiero, gdy pojawi się żal, strach znika i okazuje się, że jednak można było? Chyba nie zawsze. 

W pewne sprawy można rzucić się jak przepaść na oślep, można stawiać czasem wszystko na jedną kartę, czasem trzeba jednak iść małymi krokami, bo tylko tak można poradzić sobie z własną niegotowością. A jeśli chodzi o relacje z ludźmi? Czasem trzeba wielkiej delikatności, wiele cierpliwości, szczyptę czasu, otwartości i rozmawiania, rozmawiania, jeszcze raz rozmawiania. 

Czy z własnym brakiem przygotowania, niemożnością wyczucia właściwej chwili można sobie poradzić? Można. Trzeba czasu, zrozumienia i stanięcia twarzą w twarz z tym, co daje nam życie. Trzeba dobroci, wyrozumiałości i miłości dla samych siebie.

Czy to jest właściwy moment na... ? Nie wiem. Lecz mu się przyjrzę, a w razie czego, dam sobie chwilę... Pomyślę, odetchnę, ale nie odwrócę się plecami. Nie zgubię, bo więcej nie wrócę do tej samej chwili, czasu nie cofnę.

Na koniec dwa wiersze pani Wisławy Szymborskiej, które przypomniały mi się w trakcie pisania notki.
"Nic dwa razy"

Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię,
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, wpółobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.


"Wszelki wypadek"

Zdarzyć się mogło.
Zdarzyć się musiało.
Zdarzyło się wcześniej. Później. Bliżej. Dalej.
Zdarzyło się nie tobie.

Ocalałeś, bo byłeś pierwszy.
Ocalałeś, bo byłeś ostatni.
Bo sam. Bo ludzie. Bo w lewo. Bo w prawo.
Bo padał deszcz. Bo padał cień.
Bo panowała słoneczna pogoda.

Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście szyna, hak, belka, hamulec,
framuga, zakręt, milimetr, sekunda.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.

Wskutek, ponieważ, a jednak, pomimo.
Co by to było, gdyby ręka, noga,
o krok, o włos
od zbiegu okoliczności.

Więc jesteś? Prosto z uchylonej jeszcze chwili?
Sieć była jednooka, a ty przez to oko?
Nie umiem się nadziwić, namilczeć się temu.
Posłuchaj,
jak mi prędko bije twoje serce.


Wisława Szymborska