9 stycznia 2011

Litość, współczucie, miłosierdzie.

"You wanna lick my wounds
Don't you baby?"
Fiona Apple "Limp"



Strzępki zdań i gonitwa myśli w mojej głowie. Próbuję je pochwycić, złapać, ułożyć... Wydaje mi się jednak jakbym łapała je przez sito, z taką łatwością się wyślizgują na wszystkie strony, rozpraszają. Z utęsknieniem czekałam na świt, na słońce, nie mogąc już znieść dzisiejszej nocy. Zegar wyznaczał swoje bim-bam, a jednak minuty, godziny ciągnęły się w nieskończoność. Kuliłam się pod kołdrą, zamykając oczy i... zaciskałam mocno powieki, aby nie widzieć strzępka rozmowy, zdania niezrozumiałego dla mnie, świecącego jak neon w mojej głowie...

"Wzbudzasz litość i nie chcesz, żebym był czuły?" 

Zwyczajne zdanie, pytanie, jak inne... Mnie przerzyna. Z czego to wynika?  Z interpretacji pojęć, ze stosunku do nich. Litość, współczucie, miłosierdzie - to trzy słowa, które zazębiają się znaczeniowo. Wszystkie te słowa odnoszą się do solidaryzowania się z osobą cierpiącą, przeżywającą coś przykrego, doświadczającą czegoś złego, itd. 

Miłosierny to okazujący dobroć, zrozumienie, współczucie. Jeśli proszę o miłosierdzie, proszę o łaskę, o tę dobroć, o zrozumienie. Współczuć czyli solidaryzować się z drugą osobą, wspierać emocjonalnie. Wg wschodnich kultur współczucie łączy się z szacunkiem dla drugiej osoby, wynikającym z faktu, że jest człowiekiem, nie jest tylko współodczuwaniem, ale wiąże się z aktywnością, mądrością. I wreszcie litość - wg definicji jest to uczucie, uczucie żalu nad kimś, jakaś chęć niesienia pomocy.

Litość jednak niepokoi. Zawiera w sobie znaczeniowo miej niż współczucie, a często jest utożsamiana jako łaska, ale łaska wymuszona, która stawia litującego się na pozycji łaskawcy, pozycji silnego, a tego, nad którym się lituje - w pozycji słabego, nieradzącego sobie. Często pojawia się też taki zwrot, że ktoś chce wzbudzić czyjąś litość - czyli może chcieć tej pomocy, łaski, ulitowania się, ale może też chcieć naciągnąć litującego się, oszukać.

Otwarcie przyznaję, że nie jest mi po drodze ze słowem litość. Nie lubimy się. Litość nabrała kulturowo innego znaczenia niż znaczenie słownikowe. Litość już nie jest fajna. Litość kojarzy się ze słabością, bezradnością, nieumiejętnością radzenia sobie z problemami, z byciem żałosnym. Zbyt często jest tylko zwykłym politowaniem, użalaniem się, pustostanem słownym. 

Wracając do pytania, które mną wstrząsnęło... Przyznam, że nie rozumiem okazywania czułości powodowanego litością. Taki zgrzyt. Przecież bycie czułym oznacza odnoszenie się do kogoś z miłością, delikatnością, tkliwością... Czułością ogarnia się człowieka, wyraża się nią troskę, podziw, czułość jest czymś w rodzaju daru, podmiotem jest człowiek. Czułość i litość idą innymi torami. 

Czy czułość jest wywoływana litością? W takim przypadku czułość to nic innego jak tombak. Jeśli wywołałoby ją współczucie, wzbudzenie uczuć opiekuńczych, troska... Litościwy nie znaczy czuły. Ulitować się, nie znaczy, aby być delikatnym, tkliwym... Litość nie ogarnia tego znaczeniowo, a współczesne kulturowe znaczenie w ogóle zaprzecza czułości w takim przypadku.

Jeśli wzbudzam litość, nie chcę czułości. Dlaczego? Nie chcę tombaku, słów bez znaczenia, gestów bez znaczenia, pustostanu słowno-gestowego, słów i gestów, które nie są dla mnie, służą tylko ulepszeniu ulitowania się. Fasada z kartonu. Makijaż. Po co okazywać komuś coś, jeśli to nie wypływa z niczego głębszego?

Mam świadomość, że być może krzywdzę tego człowieka, nazywając tę czułość tombakiem. Może gdyby nie mówił mi o litości... Być może to wynika z tego, że wzbudzam ambiwalentne uczucia w nim... I to jest moja wina, bo sprzeczności są we mnie. Pojawia się ta sprzeczność i w moim zachowaniu, bo, nie tyle nie przyznaję się, co nie opowiadam o tej relacji. Nie umiem jej określić. Może nie umiem się sama postawić w jakiejś pozycji w tej relacji z drugim człowiekiem? Zgubiłam się dawno w sprzecznie wysyłanych mi sygnałach. Być może najwłaściwszym słowem byłaby przyjaźn, ale to może tylko z mojej strony można tę relację tym wyrazem właśnie nazwać? Nie wiem. 

Mam w sobie coś takiego, że chronię bliskie relacje z ludźmi, a taką relacją jest między innymi przyjaźń właśnie. Nie muszą wszyscy wokół mnie wiedzieć, nie muszę robić pokazówki, krzyczeć o tym. Bliskie relacje z ludźmi są w pewien sposób intymne i są tylko między ludźmi. Przyjaciele chronią swoich przyjaciół, ale to nie znaczy, że trzeba bić się i zagorzale walczyć, aż przyjaciel stanie się tarczą, która zbiera wszelkie razy, bo pęknie, a to prowadzi do zamiany poztywynych uczuć w negatywne. 

Nie rozkładam zdań i myśli na czynniki. Nie szukam w nich znaczeń, bo znaczą przecież tylko to, co powstało ze zlepku słów i nic więcej. A jednak tym razem nie mogę przestać o tym myśleć. Dlaczego?

Jest we mnie jakieś uczucie przykrości, smutku... Chciałabym, aby czułość nie wypływała z litości. Chciałabym...
Myślę też, że lepiej będzie dla niego, jeśli... i tak właśnie zrobię. Drobne kroczki, w tył i w tył, by rozpłynąć się mgle i tylko mgłę wspomnień zostawić po sobie, póki sprzeczności, które są we mnie nie przerodziły się w nienawiść do mojej osoby.