12 lutego 2013

Kwiatek.





W końcu zakwitł. Niespodziewanie. Bardzo mnie tym uradował. Długo nie dawał rady, choć próbował kilka razy. Dzielny kwiatek. Z trudem dał się odratować po śmierci mamy. Może za nią tęsknił? Czy kwiaty mogą tęsknić? 

Czy kiedy rozmawia się z roślinami, to one lepiej rosną? Nie wiem, ale mówię do nich, w końcu też są żywe. Może im wtedy jest miło, że ktoś o nie dba?

Ostatnio jakoś wszystko stoi na głowie. Miotam się to tu, to tam. Jak zwykle nie mogę normalnie jak człowiek nigdzie pojechać, tylko nie dość, że jakoś bez mojego udziału wychodzi, że muszę się wybierać jak sójka za morze, to jeszcze zawsze musi się coś dziać. A to środek lokomocji się zepsuje (auto, pociąg, samolot - różnicy nie robi, bo psuło się już wszystko) albo spóźni się tak, że podróż uniemożliwi (bo logistycznie zgrać się nie da), albo zostanie odwołany. Bilety znikają, rezerwacje także, brakuje miejsc, terminal odrzuca kartę mimo środków na koncie, podróż odbywa się naokoło, bo zwyczajną drogą nie da rady, sprawdzający moje dokumenty twierdzą, że są podrobione albo że to nie ja jestem na zdjęciu, co powoduje dalsze komplikacje. Każda dłuższa podróż obfituje w całą gamę różnych wydarzeń. Pech? Nie. Nie uważam tego za pecha. Po prostu tak już mam, że tak zwane normalne życie nie jest dla mnie.

Pomieszanie z poplątaniem. Stanie na głowie. Wariackie papiery. Jazda bez trzymanki. Pełen spontan. Po prostu nie mogę nic zaplanować. Muszę mieć kilka wariantów, rozpatrywać wcześniej rozwiązania ewentualnych komplikacji, a i tak w efekcie istotna jest elastyczność, umiejętność szybkiego dostosowania się do sytuacji, analiza, synteza i inne takie w myśleniu. Sprawnie działający o każdej porze mózg mój własny plus kilka zdolności sprawiają, że jakoś się w tym wszystkim odnajduję. Jednakże czasem myślę sobie, że fajnie byłoby tak normalnie, zwyczajnie móc sobie zaplanować cokolwiek, zrealizować, pojechać, tylko czy wtedy nie zaczęłabym marudzić, że nic się nie dzieje i że jest tak przeraźliwie nudno?