16 czerwca 2013

Mam nadzieję, że... ;)

Pogoda dla wisielców doprowadziła mnie do takiego stanu umysłu, że następny dzień w pracy ciągnął się w nieskończoność. Jeśli dodać do tego ludzi, którzy działali na nerwy, dziwną rozmowę z nim... 

Po dotrzymaniu do końca pracy wraz z nadgodzinami nie chciało mi się nawet mrugać, jeść mi się nie chciało. Miałam za to ochotę zrobić sobie totalny reset. I zrobiłam. Mimo że na drugi dzień musiałam iść do pracy. 

Reset dokonał się za pomocą różowego francuskiego wina, wypitego przeze mnie z gwinta. Co się działo potem... wyklepałam elaborat. Była rozmowa, z której pamiętałam rano tylko jedno zdanie: "Nie chcę cię stracić." W sumie to więcej nie musiałam sobie przypominać. To mi wystarczyło. W pracy przypomniałam sobie jeszcze kilka innych rzeczy, między innymi to, że chyba z cztery razy wymuszał na mnie obietnicę, że udam się pod prysznic, a potem do łóżka. Jak na 18 minut gadania, to nie pamiętałam zbyt wiele. No może jeszcze to, że wpadłam w totalny słowotok nerwowy. Resztę przypomniał mi wieczorem. 

Dzień w pracy po resecie... no przy jogurtach prawie zasnęłam, bo jakoś wyjątkowo monotonne zamówienia mi się trafiły. Do tego jeszcze czułam się kiepsko. Żołądek cierpiał, kac też się na chwilę pojawił. 

Reset był konieczny. Gdyby nie reset... Zrobiłam tak, jak mi intuicja mówiła. Zrobiłam to, co było mi potrzebne. 

A sobota... bardzo długi wieczór. Długa poważna rozmowa. Szczerość. Mało słów, ale za to ważnych słów. Konkretnych.
 
Choco: Chcę tak z tobą codziennie. Do końca życia.
On:     Mam nadzieję, że będziemy długo żyli.