8 marca 2010

Choroba, stan depresyjny i Dzień Kobiet.

Drugi tydzień mam gorączkę, boli mnie gardło i takie tam. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet gdybym gorączki nie miała, funkcjonowałabym normalnie. Bardzo wątpliwe. Nie mam ochoty na nic i wszystko mnie wkurza. Nawet gadać za bardzo mi się nie chce, choć zwykle bywam gadułą. Wszystko mi też zwisa. Jest mi dokładnie wszystko jedno czy świeci słońce, czy pada deszcz. Jak dla mnie może być i siarczysty mróz albo i upał jak w lecie.

Nie potrafię się zebrać w sobie, a najprostsze czynności są dla mnie zbyt skomplikowane. Nawet dobrze, że jestem chora. Mam doskonałą wymówkę, aby siedzieć w dziwnej pozie na krześle, z jedną nogą podkurczoną i z ręką zwieszającą się z oparcia, niczym ręka szmacianej lalki, zupełnie bezwładnie. Czasem też leżę. Bez względu na to jaką pozycję przyjmuję, wpatruję się pustymi oczami w jeden punkt i pierwszy raz w życiu pytam siebie: "dlaczego?" Na to pytanie odpowiedziałby mi pewnie Szef, ale ostatnio chyba wziął wolne albo o mnie zapomniał, albo jedno i drugie. Albo nie zapomniał... ale to Jego poczucie humoru...

Moje oczy są puste, a z drugiej strony pełne są smutku i wyrazu. Zakładam na twarz maskę. Za sztucznym uśmiechem ukrywam swój ból. Nie potrafię.....
Jestem bliska wpadnięcia w depresję. I co z tego. Dam sobie radę. Jakoś. Bo nie tylko ja wierzę w siebie. To nie minie, ale nauczę się z tym żyć. Wiem, że... Mam pewność. Wewnętrzne przekonanie. Czuję i wiem. Nawet wierzę. Po prostu.





Wszystkim czytelniczkom z okazji naszego święta składam najlepsze życzenia. Niech nam się marzenia spełnią i niech nam się dobrze żyje w Polsce czy gdziekolwiek indziej.


z dedykacją zwłaszcza dla jednej pani, która goździków się domagała ;)

Ps. Feminizm - jak najbardziej! Jednak nie umniejszajmy roli mężczyzn.