1 grudnia 2010

To skomplikowane. (cz. 10)

W szafce leżały opakowania i etykietki od suszonych ziół, owoców, całe sterty, a w kartonie na najniższej półce było coś, co wyglądało na suszone owoce. Wyglądało, bo było pokryte jakimś zielonkawym nalotem. 
Wzięłam w rękę jedno z opakowań i aż mnie zamurowało. 
- Ja znam ten adres! - wykrzyknęłam, gdy odzyskałam głos.

- Jaki adres? - spytał Tomasz.
- Z Latisany. Michał Ci nie mówił? - zapytałam ze zdziwieniem.

- Coś tam wspominał w przelocie.
- Wiesz, ja znalazłam u mnie w domu list po niemiecku. Nie wiem, czego dotyczył, bo ja nie znam tego języka, ale na kopercie, w której znalazłam list, były napisane różne adresy, między innymi ten z Latisany, był też z Dublina i z Valtice. Znam te miejsca, bywałam w okolicy... - wyjaśniłam. - Widziałeś te gruszki i jabłka? Ohyda! Lepiej je wyrzucić od razu.

- Widzę właśnie - powiedział Tomasz, przyglądając się zielonkawym owocom. - Wiesz, nie powinniśmy ich wyrzucać, bo może on je po coś zostawił... 
- Masz rację. Słuchaj, ktoś tu próbował się dostać, więc wolałabym tego tu nie zostawiać, bo jeszcze Aga z Pawłem będą mieli przez to problemy. Mógłbyś to zabrać ze sobą i oddać Michałowi?

- Jasne. Lepiej, żebyś nie brała tego, dla twojego bezpieczeństwa.
- Zajrzę jeszcze na dół szafki. Tam jest taka szuflada - powiedziałam, schylając się. - Pusto. Wysunę ją... 

Szuflada wyleciała mi z ręki i z hukiem uderzyła o podłogę.
- Tam coś jest. Chyba listy - powiedziałam, wyjmując plik kopert. - Zagraniczne. Ale to wezmę ja. Poczytam w domu, może znajdę coś ciekawego. Prywatne chyba... Tylko po co je aż tam chował? - rozmyślałam na głos. - Otworzę jeden.

Wyjęłam list z koperty, ze zdziwieniem zauważając, że jest po angielsku.
- Na pewno prywatny. Od jakiejś kobiety. 

- Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli weźmiesz je, poczytasz. Dobrze znałaś Wiesława, więc może coś ci się wyklaruje, bo jak to wezmą Michała ludzie to niewiele wymyślą. Nie znali człowieka. Tylko nie mów nikomu, że masz coś takiego, a Michała to ja sam poinformuję. 
- Dobrze, zastosuję się do poleceń. Słuchaj, weź może któryś z tych pustych kartonów, zapakuj sobie te rzeczy i wyjdziemy stąd. Dam ci jeszcze worek z kluczami, który znalazłam tu na półpiętrze. Chyba ten kretyn go zgubił, a ja ze zrozumiałych względów wolałabym nie mieć go przy sobie. Chwilowo mam dość atrakcji.

Tomasz zebrał wszystko z szafki do kartonu, ja wzięłam listy. Włożyłam szufladę, pozamykałam, poukładałam. 
- Poczekaj tu, zaraz ci przyniosę klucze - powiedziałam, zamykając drzwi komórki. 

Pobiegłam szybko na górę, zabrałam woreczek, pokrzykując do Agi, że wszystko jej wyjaśnię za chwilę. 
- To do zobaczenia, mam nadzieję - powiedziałam, podając worek Tomaszowi. - I dziękuję.

- Nie ma za co. Zawsze do usług szanownej pani - odpowiedział Tomasz, uśmiechając się.
- Do widzenia.

- Do zobaczenia.
***

Wracałam wieczorem do domu, mocno zmęczona, myśląc tylko o prysznicu i położeniu się do łóżka. Gdy pożegnałam się z Tomaszem wyjaśniłam w skrócie wszystko Adze i Pawłowi, który zdążył wrócić z pracy. Wolałam nie informować ich o zbyt wielu szczegółach, bo jeśli ktoś ich będzie pytał o mnie, to lepiej, żeby nie musieli się zastanawiać nad tym, co mogą powiedzieć, a co powinni ukryć. 
Zastanawiały mnie też te listy do Wieśka. Czemu on je tak głęboko schował. Przecież skoro były prywatne, a na to wyglądały, rzekłabym, że miłosne wręcz, to chyba powinien je przecież trzymać w domu, a nie wciskać w takie miejsca i to jeszcze jakieś 150 kilometrów od miejsca zamieszkania. 

Droga powrotna upłynęła mi szybko, chyba ze względu na te rozważania. Zaparkowałam auto, zebrałam wszystkie swoje graty i ruszyłam do domu, uprzednio sprawdziwszy, czy samochód jest aby na pewno zamknięty. 
- Cholera! - zaklęłam głośno, gdy tylko odwróciłam się w stronę klatki. Koło drzwi wejściowych stał, oparty o ścianę, Igor.