26 kwietnia 2010

Zajęcia z całowania.

W swoim życiu słyszałam różne teorie na temat całowania.

Jedni uważają, że całowanie jako takie do przyjemnych nie należy, że jest tylko wzajemnym obślinianiem się i wymianą bakterii. Inni uważają je za coś wręcz obrzydliwego, zwłaszcza takie całowanie, przy którym używamy języka, nie mówiąc już o całowaniu innych części ciała niż usta i policzki nie wspominając.

Słyszałam też, że od intensywnego całowania się podobno się chudnie, że ludzie wymyślili całowanie po to, aby uodparniać się na bakterie. Pocałunki uważa się też za niewinną grę, okazywanie uczucia, itd. itd.

Ostatnio usłyszałam, że pocałunki są trochę podobne do jedzenia, do zjadania różnych potraw - jedne nam smakują, inne nie. Są jak zjadanie - ponieważ próbujemy drugiego człowieka, wymieniamy się śliną, czasem kąsamy w trakcie całowania, więc całowanie się z kimś, kto nam się nie bardzo podoba, kogo nie lubimy jakoś szczególnie, do kogo nic nie czujemy, nie wchodzi w grę, ponieważ byłoby to jak zjadanie potrawy, której nie lubimy. A zmuszanie się jest pozbawione sensu. Za to ta teoria jest jak najbardziej sensowna.

W sobotę miałam, nazwijmy to, zajęcia praktyczne. Sprawdzałam empirycznie powyższą teorię. I szczerze mówiąc, jeśli zastanawiam się tak nad tym głębiej, to porównanie całowania do jedzenia jest naprawdę sensowne.

Miałam kiedyś faceta, z którym nie lubiłam się całować. Nie chciałam, żeby moje usta stykały się z jego ustami. Z higieną itp. było wszystko w porządku, tylko wolałam, aby mnie nie całował. Kiedy zbliżał się z dziobem do mnie czułam się tak, jakbym jadła (nie urażając osób, które lubią tę potrawę) śledzie, których wręcz nie znoszę i od samego ich zapachu mnie mdli.

Całowanie może być więc kompletnym rozczarowaniem.

A ja tam lubię, kiedy całowanie jest jak jedzenie czekolady... choć z czekoladą równać się nie może, to jednak dobrze, jeśli ją przypomina.