26 grudnia 2010

Jak w krzywym zwierciadle...?

Święta... Święta... W sumie dla mnie wewnętrznie trochę dziwne święta. Jakbym chodziła lekko nieprzytomna i zdziwiona. Od kilku lat spędzamy święta zimowe na kupie i co roku właściwie łóżek i miejsc do spania brakowało. Zwykle włóczyłam się nocą po domu mojej siostry, usiłując znaleźć sobie w miarę spokojne miejsce do spania, żeby móc się położyć, zwinąć w kłębek, ale jednocześnie, aby nikt się o mnie nie potykał. Kładłam się zwykle na korytarzu na piętrze, koło grzejnika i schodów - ciepło, spokojnie i nikomu nie przeszkadzałam, bo nikt się o mnie nie potykał, a i moja bezsenność też innym nie dawała się we znaki.
 
W tym roku nie dość że trafiło mi się normalne łóżko, to jeszcze i pokój... Poczułam się tak dziwnie, jakby mnie ktoś czymś uderzył, otrzeźwił... Rodzina się kurczy... Kolejne osoby odchodzą na drugą stronę, a nikogo nowego nie przybywa.
 
Nie mogłam spać. Kręciłam się w nocy w łóżku, budziłam się co chwilę, snułam się po domu, a gdy nadchodził ranek otwierałam oczy, łudząc się, że usłyszę kroki mamy na dole, że usłyszę jak wstaje pierwsza ze wszystkich i parzy sobie kawę... Łudziłam się, że ciocia przyjedzie na święta... albo że chociaż zadzwoni... Przecież stąpam twardo po ziemi, nie żyję marzeniami, złudzeniami, pragnieniami, a skąd nagle coś takiego? 
 
W Wigilię nie mogłam już dłużej powstrzymywać łez. Płakałam długo ojcu w rękaw, nie potrafiąc się uspokoić. Żal i tęsknota... Ta przejmująca świadomość, że mamy na tym świecie już nie zobaczę, że ciocia naprawdę odeszła w moim domu i ten przedświąteczny pogrzeb nie był złym snem... Ścisnęło mi się serce. 
 
Ostatnio chyba bardziej jakoś potrzebuję towarzystwa, obecności innych ludzi, może nawet bliskości... Czuję się jak żebrak, błagający o bliskość, o dotyk, może nawet o miłość... I chyba drąży mnie samotność. Dziwne. A przecież wcale nie czuję się nieszczęśliwa. 
 
Tęsknota potrafi zeżreć nasze wnętrze jak najgorszy robak. Trawi je niczym płomień drewno... 
 
Czy dobro naprawdę do nas wraca? A może dobro to już przeżytek i wcale nie należy myśleć o innych, tylko o sobie, wyłącznie o sobie... Może miłość zastępuje wygodnictwo i chęć niebycia samemu... Może ten świat już stoi na głowie, a wszystko co dobre przyjmuje postać karykaturalną, jak w jakimś krzywym zwierciadle...?