25 października 2010

Porządki jesienne.

Porządki w domu.
Porządki w szafach.
Porządki w papierach.
Porządki w komputerach i z komputerami.
Porządki w głowie.
Porządki w duszy.
Porządki we własnym życiu.

Od nowego tygodnia rozpoczęłam porządki. Wielkie sprzątanie wokół mnie i we mnie. Dogrzebałam się do zakurzonych fragmentów samej siebie, schowanych gdzieś za szafami obowiązków w mojej duszy, ukrytych gdzieś pod łóżkiem własnych marzeń. 
W szufladzie znalazłam jakieś stare rysunki i wiersze. Zapomniałam, że kiedyś trzymałam w ręku ołówki i inne takie. Chyba to mnie uspokajało, wyciszało, choć talentu w tym kierunku to ja nie posiadam. Znalazłam nawet jakieś stare nagrania własnych piosenek... Pocieszające jest to, że jedyną kopię ja posiadam, a to dlatego że utwory są takie... powiedziałabym surowe. Można by było nad nimi ewentualnie popracować, ale... Ale ja tego w życiu nie zaśpiewam. Nie lubię śpiewać, za to znam sporo osób z fantastycznymi głosami, których mogłabym słuchać. Do śpiewania to oni mają talent.

Uporządkowałam też trochę pliki w komputerach i w najstarszym gracie, którego chce ode mnie moja najstarsza siostra (Nie mam pojęcia po cóż jej on, ale skoro chce, mogę jej go dać.) znalazłam dużo muzyki, ciekawej muzyki, która stanowi pozostałość po utraconych płytach. Nie wszystkie zdążyłam sobie odkupić, ale na pewno to zrobię.

Zapiski, wiersze i teksty piosenek wywołały u mnie uśmiech. Znalazłam jakieś dwa rozpoczęte dawno opowiadania, pisane na kolanie gdzieś w drodze. 

Znalazłam też sennik, który walał się pod stertą ważnych papierów, książek, płyt i nie wiem czego jeszcze. Znalazł się, gdy posprzątałam śmietnik na moim biurku. Łudzę się, że przez jakiś czas będzie na nim porządek, ale pewnie za kilka dni wszystko wróci do normalności i znowu pojawią się sterty wszystkiego, bo przecież te rzeczy są mi niezbędne... do bycia pod ręką. 
Sennik się wyjątkowo przydało, bo ostatnio śniło mi się mleko. W ogóle to w tym śnie udałam się do sklepu z zamiarem kupienia mleka, a w tym sklepie na półkach było tylko mleko. Nawet kilka rodzajów mleka w proszku! (I to wcale nie takiego dla niemowląt.) Jak się obudziłam rano to miałam jakąś dziwną potrzebę napicia się mleka. Koniecznie zimnego i takie, co nie było przegotowane, bo ciepłego to ja szczerze nie znoszę. Wszystko chyba przez ten sen. A samo mleko? Podobno ma zapowiadać szczęście, sukces i dobrobyt. Na wszelki wypadek nie będą wypatrywać ich nadejścia, to może mnie zaskoczą?

Łzy po żałobie.

Leżałam w łóżku i spoglądałam w jesienne niebo. Nie miałam siły nawet, aby usiąść, aby wziąć do ręki książkę. Wszystko w środku mnie bolało i może przez ten ból jelit, żołądka uwolniły się tłumione przez półtora roku łzy, uwolniły się po jej odejściu. Nie wypłakałam oczu porządnie, nie wypłakałam swojego bólu, choć było widać go w tej przestrzeni i to tak mocno, jakby nie było widać innych fragmentów mojej duszy, tylko ten ból. 

Nie od dziś ludzie płaczą na moim ramieniu, wylewają swoje łzy w mój rękaw. Ojciec, siostry, rodzina, przyjaciele... Ona też płakała przy mnie, a ja czasem przy niej. A kiedy przeszła przez drzwi niedostępne jeszcze dla mnie, poczułam jakby ktoś zamknął kanaliki w moich oczach, jakby te łzy ugrzęzły gdzieś w moim gardle. 
Przecież musiałam stłumić te łzy, połknąć je, aby ci wszyscy ludzie wokół mnie mieli do dyspozycji mój rękaw. Czasem byłam wściekła na wszystko i na wszystkich wokół, wkurzało mnie niezrozumienie. Najchętniej przywaliłabym wtedy głową o ścianę. Z drugiej jednak strony jeszcze bardziej wnerwiali mnie ludzie, którzy mówili... z których ust padło wiele słów, ale których wcale obok nie było, zwyczajnie po to, aby być. Z nią odeszła cząstka mnie... Takie fragmenty nas odchodzą wraz z naszymi bliskimi, ale to wcale nie znaczy, że nie możemy żyć dalej.

Jednemu wystarcza miesiąc, innemu rok, a inny potrzebuje nawet dziesięciu lat, aby się uporać z żałobą, rozpaczą, stratą, żalem i tym wszystkim, co wiąże się ze śmiercią bliskich.

Rany są we mnie, wszystkie rany są we mnie. To, co na zewnątrz, to zaledwie minimalna cząstka tego, jak czuję i co czuję. Chowam moje cierpienie w sobie, jakby było zbyt intymne, aby je pokazać takim, jakie jest. 

Dopiero po ponad roku wypłakałam swoje oczy, dopiero trzeba mi było bólu fizycznego, zatrzymania i spokoju. Nieuzewnętrznione cierpienie zżera od środka... Mnie prawie przegryzło na wylot. Dopiero teraz mogę powiedzieć, że wypełniłam swoją żałobę, że przeszłam jakiś etap. Tego czasu tak bardzo mi było trzeba, aby dojść do obecnego momentu, aby małymi krokami uporządkować to wszystko w sobie. 

Dziś uderzyło mnie jeszcze jedno. To, jak bardzo mama była emocjonalnie ze mną związana, a ja z nią. Być może przez taki a nie inny przebieg ciąży i porodu... Bezwarunkowa miłość, co nie znaczy, że bezstresowe wychowanie czy nadopiekuńczość. Z ojcem jest inaczej trochę, a ja jestem do niego tak bardzo podobna... z charakteru. Jak kalka. Kiedy byłam dzieckiem, myślałam, że ani mama, ani ojciec nie znajdą właściwego klucza do mnie. A znaleźli. 

Łzy uporządkowały ten cały chaos i ból. Trzeba się wypłakać, wyzłościć i wyżalić, zajrzeć wgłąb siebie, aby odnaleźć spokój, akceptację, zrozumienie i bezpieczeństwo.